wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział IV - Grafit

 

Była słaba, bezsilna i znów bezużyteczna. Zawsze wydawało jej się, że to ona jest tą silną, tą, która podnosi innych ludzi na duchu. Ale jednak teraz wiedziała, że oszukiwała siebie. W czasie wojny, może wtedy, ale nie teraz... Szare i srebrne cienie podążały za nią każdego dnia, nie dając chwili odpoczynku i relaksu. Wiedziała, że nigdy jej nie opuszczą, zawsze będą żyć z nią, może ukryte głęboko, prawie niezauważalnie, ale jednak…
            Może dopiero teraz, po czterech latach udało się jej to powiedzieć, zrozumieć. Nie doszła do tego sama, potrzebowała pomocy. I to właśnie człowiek, którego ojciec uczynił z jej życia piekło, pomógł jej. Jednakże wiedziała, że to tylko mały krok, musi zrobić ich jeszcze wiele. Odnajdzie siebie, a potem zacznie żyć na nowo.
- Ucz mnie. - Ginny skłoniła się delikatnie przed Draconem Malfoyem, nie patrząc na nikogo, bo dobrze wyczuła ten szok i pytające spojrzenia. - Błagam, naucz mnie, jak ratować życie osób, na których mi zależy. - Wiedziała, że uznali to za dziwne, nawet może chore, ale taka była cena. A ona była gotowa ją zapłacić. Za swoich przyjaciół, rodzinę, ukochanego. Nie straci nikogo więcej, nie może, nie tym razem.
            I dopiero teraz spojrzała na Malfoya, który skinął lekko głową, a w niej pojawiła się nowa nadzieja. Wszystko zaczynało się od nowa. Tutaj, w salonie Grimmuald Place numer dwanaście mury budowane skrupulatnie przez tyle czasu upadły. Nie było już poróżnień, ale tylko ludzie, tacy sami w swej różności, z tymi samymi lękami i marzeniami.
            A płaszcz opadł. Ginny szybko dobyła różdźki i rzuciła pierwsze zaklęcia z niebywałą szybkością. Tym razem udowodni nie tylko sobie, ale również innym, że potrafi sobie radzić, że czasami też może się przydać.
- Tergeo! Enervate! - Najpierw krew z poplamionej koszuli zaczęła się zmywać, powoli obejmując zabrudzenia na ramionach, szyi i reszcie ciała, a potem małe zadrapania zniknęły z pomocą kolejnego zaklęcia. Ale to nie starczyło. - Episkey! Bracchium Emendo! Finite! – Kolejne zaklęcia i ruchy różdżką. Gdy była pełna nadziei, że jej się udało, zawiodła się.
Nic się nie wydarzyło...
- Wealey, opanuj się. Co najwyżej koszule mi wyprać możesz, no wiesz, lubiłem ją. - Mężczyzna niby próbował być chamski i zabawny, ale jego zmęczona twarz, napięte mięśnie i wyprostowana postawa, utwierdził ją w przekonaniu, że nie jest mu łatwo nie tylko o tym mówić, ale także stać. Był wykończony. Wielogodzinny pościg, potem walka, pomoc Harry'emu i uratowanie mu życia. Musiał być wyczerpany.
- Zamknij się, Malfoy. – Opuściła różdżkę i widocznie się uspokoiła, gdyż mówiła wolniej i cichszym tonem. - Zaraz przyrządzę ci jakiś eliksir czy coś. Nottowi zresztą też się przyda, bo mi fotel zaślini zaraz. Hermiono, możesz... - Odwróciła się w jej stronę, chcąc poprosić o pomoc, ale zauważyła, że dziewczyna patrzy tępo w ścianę, tuż nad ramieniem Dracona. Nie ruszyła się nawet odrobinę, gdy zabrała głos. Ale coś było w niej nie tak. W całej pannie Granger. Stała sztywno, oddychając tak cicho, że wyglądała dla postronnego obserwatora, jak woskowa rzeźba.
- Na lewym przedramieniu miałeś Mroczny Znak. – Zaczęła dociekliwie mu się przyglądając. - Jest to czarnomagiczna pieczęć wiążąca twoją krew z krwią Voldemorta. Można powiedzieć, że w pewien sposób stajesz się niewolnikiem jego woli. Czyli, gdy Czarny Pan upadł, każdy Śmierciożerca zerwał połączenie... - Podniosła rękę ruchem wyzbytym z gracji, niczym robot. Ginny spojrzała na Rona. On też zauważył. Oboje skierowali wzrok na dwójkę młodych ludzi stojących naprzeciwko siebie.
- Dobrze myślisz Granger, ale to nie to. A ty, Weasley, daj sobie spokój, bo jeszcze gardło sobie zedrzesz albo paznokcie złamiesz i Potter będzie niepocieszony. - Dracon uśmiechnął się kpiąco, zarzucając płaszcz na ramiona.
- Rana jest świeża. - Zauważyła Ginny, puszczając mimo uszu jego zgryźliwą uwagę. - Nie mogło to się stać wcześniej niż kilka godzin temu.
- Tak, macie racje, ale pospinacie się o to, kto mi odrąbał rękę rano, bo teraz to trochę zmęczony jestem. Theo, żyjesz? No to idziemy. Dzięki za gościnę i w ogóle, fajna imprezka była. – Podszedł do magomedyczki i podniósł je podbródek do góry. Sam natomiast uniósł zabawnie brwi, widząc jej oburzenie, gdy mierzwił jej grzywkę. - Weasley, głowa do góry, przeżyje. No to cześć. - Śmiejąc się, pomachał im, a potem wraz z Nottem zniknął wraz z cichym trzaskiem aportacji. 

           
Domek letniskowy w Teaspot był mały, ale przytulny. Nie należał może do tych znakomitych i majestatycznych posiadłości rodziny Malfoyów, ale trzymał fason i opiewał swoim pięknem. Narcyza zawsze uwielbiała drewniane budowle, a tym bardziej domki letniskowe, które dostawała od męża na każdą rocznicę ślubu. I mimo jakiegoś dziwnego i zarazem szczęśliwego dla Dracona faktu, małżeństwo ich rodziców było udane. Oczywiście, liczyło mnóstwo mocniejszych naderwań i oszczerstw, ale to właśnie dzięki temu przetrwało. Ale Dracon nie chciał się teraz nad tym rozwodzić, bo jego myśli chwilowo zaprzątała jedna rzecz. Prysznic, ale najpierw się wyśpi. O tak, snu potrzeba mu najbardziej.

- Na pewno nie chcecie zostać? Dużo tutaj miejsca, jakoś się pomieścimy. - Ginny uśmiechnęła się, stojąc przy kanapie i przerzucając swoje rude włosy na plecy. Dochodziła prawie piąta, a oni dopiero teraz odczuli zmęczenie. Wydarzenia tej nocy powoli ich opuszczały, ustępując miejsca senności.
- Nie, naprawdę. Musimy iść do pracy, prawda Ron? - Granger uśmiechnęła się słabo, nadal otumaniona doznaniami poprzednich godzin.
- Dzisiaj jest sobota, Hermiono. Nie wiem jak ty, ale ja śpię do południa. - Weasley zaśmiał się i uściskał swoją siostrę. Ten sam gest powtórzyła dziewczyna i oboje zniknęli z cichym pyknięciem aportacji. 


- Idę pod prysznic. Jeśli jesteś głodny, to w lodówce coś znajdziesz. Zaraz wracam, dobrze? - Dziewczyna uśmiechnęła się do Weasleya zabierając z półki nowe ubrania. Byli w jej mieszkaniu, znowu. Jakimś rytuałem stało się, to, że zawsze to u niej spędzali wolny czas.
- Nie, raczej nie jestem głodny. Może ty? - Spytał, obserwując jej dłonie, gdy sięgała po ręcznik. Uwielbiał ją. Całą. Jej głos, włosy, charakter, to jak się uśmiecha i, to, gdy krzyczy. Kiedyś powiedziałby, że ją kocha. Kiedyś dla Ronalda Weasleya było też teraz. Kocha Hermionę Granger, a ona darzy go tym samym uczuciem. Był tego pewien. Ale wiedział też jedno, jeśli oboje tego nie zrozumieją, nigdy nie będą szczęśliwi. Gdy się poznali byli dziećmi, małym, niedojrzałymi i nieświadomymi miłości istotami. Razem dorastali, uświadamiając sobie, że są kimś więcej niż przyjaciółmi, aż stali się parą. I jakże paradoksalnie, to on powiedział jej, że to nie jest jeszcze ich czas. A teraz, patrząc na jej roztrzęsione dłonie, uciekający wzrok pełen obaw, nie był pewien czy zrobił dobrze. Kochał ją tak bardzo, że ten widok był jak sztylet w jego biedne, zakochane serce.
- Nie, dziękuję. Jeśli coś byś chciał to... Ron? - Zapytała, gdy wstał i stanął naprzeciwko niej. Złapał ją mocno w pasie i przyciągnął do siebie. Położył swoją głowę na jej, delikatnie głaszcząc jej włosy. Jej ciało tak idealnie komponowało się z jego, że aż westchnął cicho. - Nadal się jej boisz, prawda? - Zapytał, gdy oparła swoje dłonie na jego ramionach, mocno wtulając się z zagłębienie między szyją, a obojczykiem.
- To nie tak, że się jej boję. Po prostu wzbudza we mnie strach. Jest mi też słabo i mam odruchy wymiotne. Ginny mi pomaga, naprawdę jest kochana, ale to nie ma sensu. - Powiedziała cicho, delikatnie łaskocząc jego skórę swoim nosem. 
- Każdy ma swoje fobie. Nie musisz z nią walczyć. - Mocniej objął ją ramieniem, również mówiąc szeptem, jakby obawiał się, że głośniejszy dźwięk odbierze magii tej chwili.
- Ale nie mogę jej też zaakceptować, prawda? Widok krwi zabrał mi już zbyt wiele. - Odpowiedziała jej cisza, która w tej chwili była potrzebna obojgu.


- Wiesz? Chyba się o nią boję. – Powiedział w końcu, gdy siedzieli przytuleni do siebie na jej kanapie. Gdy poniosła głowę, kontynuował. – No dobra, zgodzę się, zawsze była porywcza, ale bez przesady. Prosić Malfoya o pomoc? To tak jakbym ja zaprosił Parkinson na randkę! Wyobrażasz to sobie? – Udał, że wzdryga się z obrzydzenia. – To chyba nieetyczne. To w ogóle dozwolone w prawie jest? Coś mi się nie wydaje. Trzeba to sprawdzić. – Uniósł dłoń niczym superbohater, a potem roześmiał się w głos, a ona wraz z nim.
- Ginny jest dorosła, Ron! – Uderzyła go delikatnie w ramię, a po chwili cofnęła się i krzyknęła głośno. Zdezorientowany Weasley wyciągnął różdżkę i wiedziony aurorskim instynktem przyjął pozycję obronną. Jednak szybko pożałował swojej reakcji, gdy zobaczył, jak kobieta wskazuje na jego ramię i drżącymi wargami wymawia jakieś niezrozumiałe słowa typu „jąk” i „papapa”. A, gdy wreszcie zrozumiał o co chodzi, zaczął wykonywać dziwne ruchy, niby taniec, niby bieg w miejscu, cicho przy tym popiskując. Uspokoił się dopiero, kiedy usłyszał śmiech swojej przyjaciółki.
- Żartowałam! – Tylko tyle zdołała wykrztusić pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
- Wiesz co, Hermiono? – Zapytał Ron, niebezpiecznie się do niej zbliżając z chytrym uśmiechem. – Teraz to się doigrałaś! – Krzyknął i złapał ją za ramiona sprowadzając na kanapę i mocno łaskocząc.


Harry i Ginny dzielili ten sam sen.
Nie była to wojna ani ich rozstanie. Nawet śmierć, nieważne jak okrutna wydawałaby się przyjemna w porównaniu do tego, co widzieli. A oboje zobaczyli... właściwie nic. Szli samotnie, choć czuli kogoś obecność. Nie towarzyszyła im cisza, tak, jak zazwyczaj teraz słyszeli głos. Wręcz syk rozdzierający każdą komórkę ciała.
Oni odeszli... Nie zobaczysz ich... Zostawili cię...
Ginny budzi się z krzykiem, gdy tylko zauważa szarą niczym grafit twarz Lorda Voldemorta. Harry jeszcze chwile pozostaje w nieświadomości, potem z głośnym jękiem przewraca się na drugi bok otwierając oczy.


- Czyli uratował mnie Malfoy i ty, Hermiono. Okej, to jeszcze rozumiem, ale jak niby Malfoy nie miał ręki? - Zapytał Potter, gdy siedzieli w salonie i popijali herbatę.
- Ginny, badałaś go? Chyba jest jeszcze większym idiotą niż zwykle. - Ron zaśmiał się gardłowo i odchylił do tyłu na krześle, zajadając maślane ciasteczka.
- Tak, ale zaraz mogę przebadać też ciebie, chcesz? - Ginny spojrzała na brata bardzo sugestywnie i uśmiechnęła się pod nosem widząc jego przerażoną minę.
- Myślę, że to sprzeciwienie się woli Voldemorta spowodowało uaktywnienie jakiejś klątwy. - Powiedziała Hermiona, całkowicie ignorując rodzeństwo. - Śmierciożercy byli podporządkowani jego woli przez Mroczny Znak. A to oznacza, że kiedy zaatakował innych... – Wstała z sofy i zaczęła krążyć po pokoju. - Nie to bez sensu. Wtedy i oni, mieliby jakieś urazy, ale oprócz kilku ran, które im zadaliście nic im nie było, tak? - Ronald kiwnął głową, potwierdzając jej słowa. - Nie mam pojęcia, co się mogło wydarzyć! – Krzyknęła opadając z powrotem na sofę.
- Spokojnie. To nie nasza sprawa, prawda? - Ginny przytuliła się do Harry'ego i ziewnęła. Nadal nękał ją ten dziwny sen. Samotność i Voldemort były jej największym lękiem, który dzieliła ze swoim ukochanym.
- Nasza nie nasza. To nie ja prosiłem Malfoya o to, aby mnie uczył. - Dodał z przekąsem Weasley, a Potter spojrzał na magomedyczkę z przestrachem. Po chwili jęknął i opadł na poduszki kanapy. - Teraz to będę musiał mu podziękować za dwie rzeczy.  - Zakrył ręką oczy i zaczął się śmiać. Wszystko zaczyna się zmieniać.


- Oa. No, stary. Wyglądasz okropnie. - Nott stanął w drzwiach tymczasowej sypialni Malfoya i skrzywił się na jego widok. Najwyraźniej dopiero wstał, bo nadal siedział na łóżku i przeczesywał dłonią włosy. Mimo zabiegów Weasley wciąż prezentował się paskudnie. Po plamach krwi nie zostało już śladu, ale rozszarpane i pobrudzone ubrania składały się na nieprzyjemny widok. Jego twarz była zapadnięta i jakby szara, a cała jego postawa zgarbiona i niby skurczona.
- Mnie też miło cię widzieć, Theo, a teraz wynocha. - Rzucił w niego poduszką i syknął cicho z bólu, łapiąc się za ramię. Zrzucił podniszczoną koszulę i przyjrzał się swojej ręce.
- Muszą to jakoś odkazić, cholerstwo jeszcze gnić zacznie. - Spojrzał na przyjaciela, który oparł się o drzwi i przyglądał mu się dociekliwie. - No co?
- Dlaczego uratowałeś Pottera? - Zapytał nie spuszczając z niego wzroku. Nie interesowało go to jakoś, bo był typem osoby, która raczej stoi na uboczy. Kimś  w rodzaju postronnego obserwatora. Ale dobrze znał Dracona Malfoya i wiedział, że ten zadufany w sobie dupek, nie zrobiłby nic bezinteresownie. Co prawda, po wojnie zmienił się. Stał się łagodniejszy, mniej porywczy i hamował swój język. Może do tolerancji było mu daleko, ale ciężko nad tym pracował.
- Tak wyszło. - Odparł po prostu. Nastała chwila ciszy, podczas której arystokrata ściągnął koszulę i rzucił ją na podłogę.  - Chyba dlatego, że Potter ma rodzinę, no wiesz, przyjaciół i tak dalej. Wtedy nawet nie myślałem nad tym, co robię.
- I nie mogłeś, no nie wiem, chociażby go popchnąć czy odbić zaklęcie, bohaterze? Po co pchałeś tam łapę? - Zapytał trochę podniesionym głosem. Martwił się o niego, mimo iż nigdy się do tego nie przyzna.
- A ty? Dlaczego przyjąłeś na siebie Crucitusa Weasleya co, hipokryto? - Wstał z łóżka i stanął z nim twarzą w twarz. Gdy zobaczył zmieszanie i uciekający wzrok przyjaciela, uśmiechnął się kpiąco.  - No właśnie. A teraz wyjdź stąd. - Powiedział, odwracając się do niego plecami. Gdy usłyszał dźwięk zamykanych drzwi, westchnął głośno.
- Dlaczego to zrobiłem, tak? - Zapytał sam siebie, patrząc na krajobraz, który rozpościerał się za oknem. - Harry Potter jest przyszłością, nadzieją tego świata. Ja natomiast powinienem zostać zapominamy. Być przeszłością. - Zaśmiał się cicho, bo w jego głowie pojawiła się nowa myśl. Przerażająca, choć zabawna. - Ale o przeszłości nie da się zapomnieć.
Śmiał się gorzko ze swoich słów. Choć wiele osób popełnia błędy w okresie dorastania, błędy Dracona były wyraźniejsze, mocniejsze, jeśli tak można je określić. Spowite w różne odcienie szarości - od platyny aż do grafitu. Przeszłość była jego wrogiem, którego lękał się najbardziej.


Gdyby zapytano Hermionę Granger jaki kolor mają fobie odpowiedziałaby zapewne, że to sprawa osobista, zależna od osoby, która się czegoś lęka. Jeśli jednak musiałaby wybierać, bez wątpienia wskazałaby grafit.