Była słaba,
bezsilna i znów bezużyteczna. Zawsze wydawało jej się, że to ona jest tą silną,
tą, która podnosi innych ludzi na duchu. Ale jednak teraz wiedziała, że
oszukiwała siebie. W czasie wojny, może wtedy, ale nie teraz... Szare i srebrne
cienie podążały za nią każdego dnia, nie dając chwili odpoczynku i relaksu.
Wiedziała, że nigdy jej nie opuszczą, zawsze będą żyć z nią, może ukryte
głęboko, prawie niezauważalnie, ale jednak…
Może
dopiero teraz, po czterech latach udało się jej to powiedzieć, zrozumieć. Nie
doszła do tego sama, potrzebowała pomocy. I to właśnie człowiek, którego ojciec
uczynił z jej życia piekło, pomógł jej. Jednakże wiedziała, że to tylko mały
krok, musi zrobić ich jeszcze wiele. Odnajdzie siebie, a potem zacznie żyć na
nowo.
- Ucz mnie. - Ginny skłoniła się
delikatnie przed Draconem Malfoyem, nie patrząc na nikogo, bo dobrze wyczuła
ten szok i pytające spojrzenia. - Błagam, naucz mnie, jak ratować życie osób,
na których mi zależy. - Wiedziała, że uznali to za dziwne, nawet może chore,
ale taka była cena. A ona była gotowa ją zapłacić. Za swoich przyjaciół,
rodzinę, ukochanego. Nie straci nikogo więcej, nie może, nie tym razem.
I
dopiero teraz spojrzała na Malfoya, który skinął lekko głową, a w niej pojawiła
się nowa nadzieja. Wszystko zaczynało się od nowa. Tutaj, w salonie Grimmuald
Place numer dwanaście mury budowane skrupulatnie przez tyle czasu upadły. Nie
było już poróżnień, ale tylko ludzie, tacy sami w swej różności, z tymi samymi
lękami i marzeniami.
A
płaszcz opadł. Ginny szybko dobyła różdźki i rzuciła pierwsze zaklęcia z
niebywałą szybkością. Tym razem udowodni nie tylko sobie, ale również innym, że
potrafi sobie radzić, że czasami też może się przydać.
- Tergeo! Enervate! - Najpierw krew z
poplamionej koszuli zaczęła się zmywać, powoli obejmując zabrudzenia na
ramionach, szyi i reszcie ciała, a potem małe zadrapania zniknęły z pomocą
kolejnego zaklęcia. Ale to nie starczyło. - Episkey! Bracchium Emendo! Finite! –
Kolejne zaklęcia i ruchy różdżką. Gdy była pełna nadziei, że jej się udało,
zawiodła się.
Nic się nie
wydarzyło...
- Wealey, opanuj się. Co najwyżej koszule
mi wyprać możesz, no wiesz, lubiłem ją. - Mężczyzna niby próbował być chamski i
zabawny, ale jego zmęczona twarz, napięte mięśnie i wyprostowana postawa,
utwierdził ją w przekonaniu, że nie jest mu łatwo nie tylko o tym mówić, ale
także stać. Był wykończony. Wielogodzinny pościg, potem walka, pomoc Harry'emu
i uratowanie mu życia. Musiał być wyczerpany.
- Zamknij się, Malfoy. – Opuściła różdżkę
i widocznie się uspokoiła, gdyż mówiła wolniej i cichszym tonem. - Zaraz
przyrządzę ci jakiś eliksir czy coś. Nottowi zresztą też się przyda, bo mi
fotel zaślini zaraz. Hermiono, możesz... - Odwróciła się w jej stronę, chcąc
poprosić o pomoc, ale zauważyła, że dziewczyna patrzy tępo w ścianę, tuż nad
ramieniem Dracona. Nie ruszyła się nawet odrobinę, gdy zabrała głos. Ale coś
było w niej nie tak. W całej pannie Granger. Stała sztywno, oddychając tak
cicho, że wyglądała dla postronnego obserwatora, jak woskowa rzeźba.
- Na lewym przedramieniu miałeś Mroczny
Znak. – Zaczęła dociekliwie mu się przyglądając. - Jest to czarnomagiczna
pieczęć wiążąca twoją krew z krwią Voldemorta. Można powiedzieć, że w pewien
sposób stajesz się niewolnikiem jego woli. Czyli, gdy Czarny Pan upadł, każdy
Śmierciożerca zerwał połączenie... - Podniosła rękę ruchem wyzbytym z gracji,
niczym robot. Ginny spojrzała na Rona. On też zauważył. Oboje skierowali wzrok
na dwójkę młodych ludzi stojących naprzeciwko siebie.
- Dobrze myślisz Granger, ale to nie to.
A ty, Weasley, daj sobie spokój, bo jeszcze gardło sobie zedrzesz albo
paznokcie złamiesz i Potter będzie niepocieszony. - Dracon uśmiechnął się
kpiąco, zarzucając płaszcz na ramiona.
- Rana jest świeża. - Zauważyła Ginny,
puszczając mimo uszu jego zgryźliwą uwagę. - Nie mogło to się stać wcześniej
niż kilka godzin temu.
- Tak, macie racje, ale pospinacie się o
to, kto mi odrąbał rękę rano, bo teraz to trochę zmęczony jestem. Theo, żyjesz?
No to idziemy. Dzięki za gościnę i w ogóle, fajna imprezka była. – Podszedł do
magomedyczki i podniósł je podbródek do góry. Sam natomiast uniósł zabawnie brwi,
widząc jej oburzenie, gdy mierzwił jej grzywkę. - Weasley, głowa do góry,
przeżyje. No to cześć. - Śmiejąc się, pomachał im, a potem wraz z Nottem
zniknął wraz z cichym trzaskiem aportacji.
Domek
letniskowy w Teaspot był mały, ale przytulny. Nie należał może do tych
znakomitych i majestatycznych posiadłości rodziny Malfoyów, ale trzymał fason i
opiewał swoim pięknem. Narcyza zawsze uwielbiała drewniane budowle, a tym bardziej
domki letniskowe, które dostawała od męża na każdą rocznicę ślubu. I mimo
jakiegoś dziwnego i zarazem szczęśliwego dla Dracona faktu, małżeństwo ich
rodziców było udane. Oczywiście, liczyło mnóstwo mocniejszych naderwań i
oszczerstw, ale to właśnie dzięki temu przetrwało. Ale Dracon nie chciał się
teraz nad tym rozwodzić, bo jego myśli chwilowo zaprzątała jedna rzecz.
Prysznic, ale najpierw się wyśpi. O tak, snu potrzeba mu najbardziej.
- Na pewno nie chcecie zostać? Dużo tutaj
miejsca, jakoś się pomieścimy. - Ginny uśmiechnęła się, stojąc przy kanapie i
przerzucając swoje rude włosy na plecy. Dochodziła prawie piąta, a oni dopiero
teraz odczuli zmęczenie. Wydarzenia tej nocy powoli ich opuszczały, ustępując
miejsca senności.
- Nie, naprawdę. Musimy iść do pracy,
prawda Ron? - Granger uśmiechnęła się słabo, nadal otumaniona doznaniami
poprzednich godzin.
- Dzisiaj jest sobota, Hermiono. Nie wiem
jak ty, ale ja śpię do południa. - Weasley zaśmiał się i uściskał swoją
siostrę. Ten sam gest powtórzyła dziewczyna i oboje zniknęli z cichym
pyknięciem aportacji.
- Idę pod prysznic. Jeśli jesteś głodny,
to w lodówce coś znajdziesz. Zaraz wracam, dobrze? - Dziewczyna uśmiechnęła się
do Weasleya zabierając z półki nowe ubrania. Byli w jej mieszkaniu, znowu.
Jakimś rytuałem stało się, to, że zawsze to u niej spędzali wolny czas.
- Nie, raczej nie jestem głodny. Może ty?
- Spytał, obserwując jej dłonie, gdy sięgała po ręcznik. Uwielbiał ją. Całą.
Jej głos, włosy, charakter, to jak się uśmiecha i, to, gdy krzyczy. Kiedyś
powiedziałby, że ją kocha. Kiedyś dla Ronalda Weasleya było też teraz. Kocha
Hermionę Granger, a ona darzy go tym samym uczuciem. Był tego pewien. Ale
wiedział też jedno, jeśli oboje tego nie zrozumieją, nigdy nie będą szczęśliwi.
Gdy się poznali byli dziećmi, małym, niedojrzałymi i nieświadomymi miłości
istotami. Razem dorastali, uświadamiając sobie, że są kimś więcej niż
przyjaciółmi, aż stali się parą. I jakże paradoksalnie, to on powiedział jej,
że to nie jest jeszcze ich czas. A teraz, patrząc na jej roztrzęsione dłonie,
uciekający wzrok pełen obaw, nie był pewien czy zrobił dobrze. Kochał ją tak
bardzo, że ten widok był jak sztylet w jego biedne, zakochane serce.
- Nie, dziękuję. Jeśli coś byś chciał
to... Ron? - Zapytała, gdy wstał i stanął naprzeciwko niej. Złapał ją mocno w
pasie i przyciągnął do siebie. Położył swoją głowę na jej, delikatnie głaszcząc
jej włosy. Jej ciało tak idealnie komponowało się z jego, że aż westchnął cicho.
- Nadal się jej boisz, prawda? - Zapytał, gdy oparła swoje dłonie na jego
ramionach, mocno wtulając się z zagłębienie między szyją, a obojczykiem.
- To nie tak, że się jej boję. Po prostu
wzbudza we mnie strach. Jest mi też słabo i mam odruchy wymiotne. Ginny mi
pomaga, naprawdę jest kochana, ale to nie ma sensu. - Powiedziała cicho,
delikatnie łaskocząc jego skórę swoim nosem.
- Każdy ma swoje fobie. Nie musisz z nią
walczyć. - Mocniej objął ją ramieniem, również mówiąc szeptem, jakby obawiał
się, że głośniejszy dźwięk odbierze magii tej chwili.
- Ale nie mogę jej też zaakceptować,
prawda? Widok krwi zabrał mi już zbyt wiele. - Odpowiedziała jej cisza, która w
tej chwili była potrzebna obojgu.
- Wiesz? Chyba się o nią boję. –
Powiedział w końcu, gdy siedzieli przytuleni do siebie na jej kanapie. Gdy
poniosła głowę, kontynuował. – No dobra, zgodzę się, zawsze była porywcza, ale
bez przesady. Prosić Malfoya o pomoc? To tak jakbym ja zaprosił Parkinson na
randkę! Wyobrażasz to sobie? – Udał, że wzdryga się z obrzydzenia. – To chyba
nieetyczne. To w ogóle dozwolone w prawie jest? Coś mi się nie wydaje. Trzeba
to sprawdzić. – Uniósł dłoń niczym superbohater, a potem roześmiał się w głos,
a ona wraz z nim.
- Ginny jest dorosła, Ron! – Uderzyła go
delikatnie w ramię, a po chwili cofnęła się i krzyknęła głośno. Zdezorientowany
Weasley wyciągnął różdżkę i wiedziony aurorskim instynktem przyjął pozycję
obronną. Jednak szybko pożałował swojej reakcji, gdy zobaczył, jak kobieta
wskazuje na jego ramię i drżącymi wargami wymawia jakieś niezrozumiałe słowa
typu „jąk” i „papapa”. A, gdy wreszcie zrozumiał o co chodzi, zaczął wykonywać
dziwne ruchy, niby taniec, niby bieg w miejscu, cicho przy tym popiskując.
Uspokoił się dopiero, kiedy usłyszał śmiech swojej przyjaciółki.
- Żartowałam! – Tylko tyle zdołała
wykrztusić pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
- Wiesz co, Hermiono? – Zapytał Ron,
niebezpiecznie się do niej zbliżając z chytrym uśmiechem. – Teraz to się
doigrałaś! – Krzyknął i złapał ją za ramiona sprowadzając na kanapę i mocno
łaskocząc.
Harry i
Ginny dzielili ten sam sen.
Nie była to
wojna ani ich rozstanie. Nawet śmierć, nieważne jak okrutna wydawałaby się
przyjemna w porównaniu do tego, co widzieli. A oboje zobaczyli... właściwie
nic. Szli samotnie, choć czuli kogoś obecność. Nie towarzyszyła im cisza, tak,
jak zazwyczaj teraz słyszeli głos. Wręcz syk rozdzierający każdą komórkę ciała.
Oni odeszli...
Nie zobaczysz ich... Zostawili cię...
Ginny budzi
się z krzykiem, gdy tylko zauważa szarą niczym grafit twarz Lorda Voldemorta.
Harry jeszcze chwile pozostaje w nieświadomości, potem z głośnym jękiem
przewraca się na drugi bok otwierając oczy.
- Czyli uratował mnie Malfoy i ty,
Hermiono. Okej, to jeszcze rozumiem, ale jak niby Malfoy nie miał ręki? -
Zapytał Potter, gdy siedzieli w salonie i popijali herbatę.
- Ginny, badałaś go? Chyba jest jeszcze
większym idiotą niż zwykle. - Ron zaśmiał się gardłowo i odchylił do tyłu na
krześle, zajadając maślane ciasteczka.
- Tak, ale zaraz mogę przebadać też
ciebie, chcesz? - Ginny spojrzała na brata bardzo sugestywnie i uśmiechnęła się
pod nosem widząc jego przerażoną minę.
- Myślę, że to sprzeciwienie się woli
Voldemorta spowodowało uaktywnienie jakiejś klątwy. - Powiedziała Hermiona,
całkowicie ignorując rodzeństwo. - Śmierciożercy byli podporządkowani jego woli
przez Mroczny Znak. A to oznacza, że kiedy zaatakował innych... – Wstała z sofy
i zaczęła krążyć po pokoju. - Nie to bez sensu. Wtedy i oni, mieliby jakieś
urazy, ale oprócz kilku ran, które im zadaliście nic im nie było, tak? - Ronald
kiwnął głową, potwierdzając jej słowa. - Nie mam pojęcia, co się mogło
wydarzyć! – Krzyknęła opadając z powrotem na sofę.
- Spokojnie. To nie nasza sprawa, prawda?
- Ginny przytuliła się do Harry'ego i ziewnęła. Nadal nękał ją ten dziwny sen.
Samotność i Voldemort były jej największym lękiem, który dzieliła ze swoim
ukochanym.
- Nasza nie nasza. To nie ja prosiłem
Malfoya o to, aby mnie uczył. - Dodał z przekąsem Weasley, a Potter spojrzał na
magomedyczkę z przestrachem. Po chwili jęknął i opadł na poduszki kanapy. -
Teraz to będę musiał mu podziękować za dwie rzeczy. - Zakrył ręką oczy i zaczął się śmiać.
Wszystko zaczyna się zmieniać.
- Oa. No, stary. Wyglądasz okropnie. -
Nott stanął w drzwiach tymczasowej sypialni Malfoya i skrzywił się na jego
widok. Najwyraźniej dopiero wstał, bo nadal siedział na łóżku i przeczesywał
dłonią włosy. Mimo zabiegów Weasley wciąż prezentował się paskudnie. Po plamach
krwi nie zostało już śladu, ale rozszarpane i pobrudzone ubrania składały się
na nieprzyjemny widok. Jego twarz była zapadnięta i jakby szara, a cała jego
postawa zgarbiona i niby skurczona.
- Mnie też miło cię widzieć, Theo, a
teraz wynocha. - Rzucił w niego poduszką i syknął cicho z bólu, łapiąc się za
ramię. Zrzucił podniszczoną koszulę i przyjrzał się swojej ręce.
- Muszą to jakoś odkazić, cholerstwo
jeszcze gnić zacznie. - Spojrzał na przyjaciela, który oparł się o drzwi i
przyglądał mu się dociekliwie. - No co?
- Dlaczego uratowałeś Pottera? - Zapytał
nie spuszczając z niego wzroku. Nie interesowało go to jakoś, bo był typem
osoby, która raczej stoi na uboczy. Kimś
w rodzaju postronnego obserwatora. Ale dobrze znał Dracona Malfoya i
wiedział, że ten zadufany w sobie dupek, nie zrobiłby nic bezinteresownie. Co
prawda, po wojnie zmienił się. Stał się łagodniejszy, mniej porywczy i hamował
swój język. Może do tolerancji było mu daleko, ale ciężko nad tym pracował.
- Tak wyszło. - Odparł po prostu. Nastała
chwila ciszy, podczas której arystokrata ściągnął koszulę i rzucił ją na
podłogę. - Chyba dlatego, że Potter ma
rodzinę, no wiesz, przyjaciół i tak dalej. Wtedy nawet nie myślałem nad tym, co
robię.
- I nie mogłeś, no nie wiem, chociażby go
popchnąć czy odbić zaklęcie, bohaterze? Po co pchałeś tam łapę? - Zapytał
trochę podniesionym głosem. Martwił się o niego, mimo iż nigdy się do tego nie
przyzna.
- A ty? Dlaczego przyjąłeś na siebie
Crucitusa Weasleya co, hipokryto? - Wstał z łóżka i stanął z nim twarzą w
twarz. Gdy zobaczył zmieszanie i uciekający wzrok przyjaciela, uśmiechnął się
kpiąco. - No właśnie. A teraz wyjdź
stąd. - Powiedział, odwracając się do niego plecami. Gdy usłyszał dźwięk
zamykanych drzwi, westchnął głośno.
- Dlaczego to zrobiłem, tak? - Zapytał
sam siebie, patrząc na krajobraz, który rozpościerał się za oknem. - Harry
Potter jest przyszłością, nadzieją tego świata. Ja natomiast powinienem zostać
zapominamy. Być przeszłością. - Zaśmiał się cicho, bo w jego głowie pojawiła
się nowa myśl. Przerażająca, choć zabawna. - Ale o przeszłości nie da się
zapomnieć.
Śmiał się
gorzko ze swoich słów. Choć wiele osób popełnia błędy w okresie dorastania,
błędy Dracona były wyraźniejsze, mocniejsze, jeśli tak można je określić. Spowite
w różne odcienie szarości - od platyny aż do grafitu. Przeszłość była jego
wrogiem, którego lękał się najbardziej.
Gdyby
zapytano Hermionę Granger jaki kolor mają fobie odpowiedziałaby zapewne, że to
sprawa osobista, zależna od osoby, która się czegoś lęka. Jeśli jednak
musiałaby wybierać, bez wątpienia wskazałaby grafit.