niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział II - Beż


    Odkąd została czarodziejką minęło jedenaście lat. Jedenaście lat smutku, łez, śmiechu, radości, obaw i wreszcie spokoju. Pierwszy rok nie był łatwy. Nie mogła uwierzyć w to, że coś takiego jak Hogwart, Azkaban czy Kamień Filozoficzny istnieje. A dzisiaj? Jako dwudziestodwuletnia kobieta nie czuje się zaskoczona przez żadną rzecz czy osobę. Lata doświadczeń nauczyły ją, że to książkom i legendom należy wierzyć, bo ludzie często kłamią wykorzystując naiwność pytającego. Dlatego każdą swoją myśl czy przemyślenia spisuje i dokonuje analizy, przez co żadna sprawa, do której jest przekierowana nie kończy się fiaskiem.
    Gdy rok temu stanęła w swoim biurze większą część miejsca przeznaczyła na półki, szafki, stoliki i naręczne wieszaki oraz kilka korkowych tablic. Na mahoniowym biurku stały fotografie, jedyna oznaka, że Hermiona wychodzi z pracy. Często zabierała dokumenty do domu, dopóki wściekły Harry nie wpadł do jej mieszkania, z krzykiem oznajmując, że się przepracowuje. Od tamtej pory papiery zostawia w szafkach, a klucz oddaje swojemu koledze - Deanowi Thomasowi, z którym chodziła do Hogwartu.
    W gruncie rzeczy mnóstwo osób pracowało w Ministerstwie Magii. Większą część znała, ale znalazło się kilka osób, które były dla niej obce. Przede wszystkim to jej koleżanki z biur obok - Eufemia, z którą często grywa w karty i Greta, która pożycza jej książki. To z nimi spędza czas w bufecie, gdy nie było chłopców. Zawsze zamawiają sałatkę owocową i dietetyczną colę, obgadując co lepsze kąski z sąsiednich Departamentów. W głównym zainteresowaniu był zazwyczaj Ron i Seamus, którzy po zakończeniu wojny stali się jednymi z najbardziej pożądanych kawalerów. Ona również cieszy się powodzeniem, ale nie chce się chwilowo wiązać. Zresztą każdy chce pocieszyć się wolnością. Dzisiaj umówiła się z Potterem i Weasleyem na kawę po pracy, wszyscy mieli wolne. Takich chwil w ich życiu było niezwykle mało, dlatego każde z nich próbuje się nie spóźniać i jak najbardziej przedłużać spotkania.
    W czasie podczas, którego Hermiona wraz z Ronem postanowiła, że lepiej dogadują się jako przyjaciele wiele zmieniło się w jej małym światku. Harry z Ginny byli parą już ponad cztery lata, a reszta paczki z Hogwartu też jakoś się podobierała. Neville i Luna zaczęli się spotykać tuż po II Bitwie, a Angelina z Georgiem jeszcze podczas szkoły. Hermiona nigdy nie chce wspominać Freda, niesie to za sobą zbyt wiele bólu, nie tylko dla niej, ale dla całego otoczenia. Każdemu kogoś zabrakło, ale na jego miejscu pojawiał się ktoś nowy. W dzień rocznicy zawsze jest tak samo, jedni wygłaszają przemowy, inni milczą, a ci, którzy nie chcę widzieć łez przyjaciół i rodziny przychodzą później, gdy wszystko ucichnie.. Wszyscy zaakceptowali znamię wojny, ale nie każdy potrafił z nim żyć. Nadal było im ciężko. Jej, Ronowi, Harry'emu.
    Była siedemnasta, czyli za chwilę powinni pojawić się w jej mieszkaniu, które kupiła z nagrody, którą otrzymali członkowie Zakonu Feniksa za pokonanie Voldemorta. Było małe i skromne, ale jej to nie przeszkadzało. Salon połączony z kuchnią, jedna łazienka i sypialnia. Zwykła kawalerka urządzona w kolorach beżu i brązu była jej małym azylem i miejscem, w którym zawsze spotykała się trójka przyjaciół. Oczywiście, zarówno Ron, jak i Harry mieli własne mieszkania, ale raczej byli tam gośćmi, niż właścicielami.        
    Przebrała się i rozpakowała zakupy, które zrobiła wracając z pracy. Teraz miała chwilkę dla siebie. Trochę posprzątała, gdyż rano zaspała i zrobiła niezły bałagan klnąc na początku na budziki, potem na samą siebie, a na końcu na Ministerstwo Magii. Spóźniła się, aż cztery minuty, co nałożyło jej dodatkową godzinę pracy. Taką miała zasadę i każdy, chociaż może się z nią nie zgadzał, respektował ją w obawie przed gniewem byłej Gryfonki. Szybko sprzątnęła ubrania z podłogi i włożyła je z powrotem do półek, a potem włożyła do zlewu brudne naczynia. Gdy zaczęła ścierać kurze w kominku pojawił się najpierw Weasley, a tuż za nim Potter trzymający jakiś dziwny pakunek.
- Cześć, Hermiono! - Ron rzucił się na nią, miażdżąc ją w niedźwiedzim uścisku.  Po chwili ten sam gest powtórzył Harry, ale znacznie delikatniej. Gdy odrobinę się odsunęli, spiorunowała ich zabójczym spojrzeniem. Posadzka była cała w błocie i kawałkach ziemi.
- Wy! Moja podłoga! Przed chwilą tu sprzątałam! Czy wy nic nie umiecie uszanować!? Wiecie, że pracuję w tym biurze po kilka godzin i jestem naprawdę zmęczona, a wy jeszcze śmiecie mi tu brudzić? Czy wy myślicie, że ja jestem robotem, który ma na wszystko siły? Wiec nie! Nie jestem! - Krzyczała coraz głośniej, a chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Harry? - Zapytał cicho Weasley.
- No? - Potter cofnął się o krok, by w razie niebezpieczeństwa mieć wolną drogę ucieczki.
- Całe szczęście, że kupiłeś to ciasto.
    Dochodziła dziewiąta, a oni kończyli dopiero pierwszą butelkę wina. Oczywiście, chłopcy woleli coś innego, ale Hermiona musiała im wytłumaczyć, że muszą jeszcze trafić do swoich domów, bo potem nie ma zamiaru ich przenocować, a rano sprzątać łazienki. W gruncie rzeczy to ona zawsze trzymała się najlepiej, nie tylko dlatego, że najmniej piła, bo zawsze dotrzymywała im kroku, ale dlatego, że nigdy nie mieszała trunków ani nie robiła zawodów na szybkość w wypiciu jakiegoś drinka.
- Jak się ma Ginny? Od zeszłego tygodnia jej nie widziałam. - Hermiona oparła się wygodniej o fotel. Martwiła się o przyjaciółkę. Ostatnimi czasy miała coraz więcej pracy, zbliżała się zima i ryzyko zapadnięcia na jakąś chorobę albo wypadków, było znacznie większe.
- Od trzech dni ma szesnastogodzinny dyżur. Mówiłem jej, żeby nie brała zastępstwa za koleżankę, ale znasz ją, wielka obrończyni uciśnionych. - Potter prychnął najwyraźniej urażony i przechylił swój kieliszek, wypijając jego zawartość jednym haustem. Granger patrzyła na to z niesmakiem, ale i pewnego rodzaju zmartwieniem. Wiedziała, że Ginny ma bardzo dużo pracy i nie może z niej zrezygnować. Nie teraz, kiedy ataki dawnych Śmierciożerców się nasiliły.
- Harry... - zaczęła łagodnie i wymieniła z Ronaldem porozumiewawcze spojrzenia. On też się martwił. Traktował Wybrańca jak brata, a jeśli którekolwiek z nich postanowiło zakończyć ich związek, nie wiedziałby jak po której stronie stanąć. Ona zresztą też. Po śmierci Freda obie z dziewczyną pocieszały się i zacieśniły więzi między sobą. - Dobrze wiesz jaka jest teraz sytuacja. Ataki byłych popleczników Voldemorta się nasilają i nawet nam nie jest łatwo. W przeciągu tych czterech lat prawie nic się nie zmieniło. Wiesz, jakie przynosi to straty. Nie możesz się na nią unosić. Już nie raz uratowała komuś życie i zrobi to jeszcze wiele razy, ale czasem może jej się nie udać. Ona też potrzebuje twojego wsparcia. Pamiętasz, jak pierwszy raz zabiłeś człowieka? Ona wtedy cię wspierała. Albo, gdy nie było cię w domu przez prawie cztery miesiące? Napisałeś do niej tylko trzy razy.
- Wiesz, jaka była wtedy sytuacja! - Krzyknął i z rozmachem uderzył kieliszkiem o blat stołu. Weasley wzdrygnął się nieznacznie.
- Tak, Harry, wiem. Nie możesz się na niej wyżywać. To ona zawsze cię ratuje i nie tylko ciebie. Mnie, Rona, Deana. - Tutaj Potter spojrzał na nią krzywo. Nadal czuł zazdrość o byłego chłopaka Ginny. - Dzięki niej żyjemy. Dlaczego chcesz odbierać to innym?  - Przez chwilę panowała cisza, której nikt z obecnych nie chciał przerwać. Dopiero po kilku minutach, Ronald podniósł się z zajmowanej sofy i rozciągnął się, strzelając z karku.
- No to się Hermiono, zasiedzieliśmy. Jutro wyruszamy na misję. Mamy sprawdzić kilka miejsc, ale pewnie o tym wiesz. Wrócimy najpóźniej w sobotę, więc nie masz się czym martwić. Tylko upilnuj Ginny, okej? Ostatnio strasznie się rzuca. No to chyba tyle. Widzimy się na jakiejś imprezie, nie? Coś chłopaki wspominali.
- Coś tam mówili. - Mruknęła pod nosem, by tylko nie patrzeć na Pottera, który beznamiętnie patrzył na obraz nad kominkiem.
- To co, Harry, zbieramy się, nie? Musimy się wyspać i te sprawy, bo jutro tyłka ratować ci nie będę. - Weasley zaśmiał się klepiąc towarzysza w plecy.
- Odszczekaj to, bo ci coś przypomnę. - Wybraniec również się podniósł, a po nim i dziewczyna.
- Hej, hej. Jak ja wam coś przypomnę, to się ze wstydu schowacie. - Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a bariery, które zostały nałożone przez wcześniejszą rozmowę, zniknęły. - Może jeszcze zostaniecie? Jest wcześnie.
- Wybacz, Hermiono, ale, z żalem to przyznaję, Ron ma rację. Musimy lecieć. Wypocznij trochę, też masz dużo pracy, co? - Potter przytulił ją i pocałował ją w czubek głowy, mówiąc, aby o siebie dbała. Ten sam gest powtórzył Ron, tylko, że on dał jej buziaka w czoło i zmierzwił jej grzywkę.
- Uważajcie na siebie. - Powiedziała zarzucając włosy do tyłu.
- Będziemy! - Krzyknął Weasley znikając zaraz po Wybrańcu w kominku.   
    Dochodziła prawie jedenasta, gdy skończyła sprzątać. Teraz mogła usiąść i spokojnie pomyśleć. Kochała ich. Rona i Harry'ego. Oczywiście, jak braci, chociaż do Rona czuła coś więcej, jednak przez rok bycia parą nauczyli się, że nie są dla siebie stworzeni. Mimo to, nadal koili ból w swoich ramionach. Wykorzystywali siebie nawzajem, ale wiedzieli, że żadne z nich nie miało złych zamiarów i w ten sposób wyciszali sumienie, które zostało nadszarpnięte z każdym człowiekiem, którego zabili.
    W całej trójce zaszły pewne zmiany. Jednak najbardziej zmienił się właśnie Ron. Jego włosy nieco ściemniały, a rysy twarzy wyostrzyły się. Ramiona rozrosły się, a cała sylwetka stała się bardziej męska i zahartowana dzięki licznym treningom aurorskim. Urósł też jeszcze jakieś dwa, może trzy cale, a ona dosięgała mu teraz odrobinę za ramiona. Ale największa zmiana zaszła w jego charakterze. Z zakompleksionego nastoletniego chłopaka stał się dojrzałym mężczyzna. Dobrze wiedział, co powiedzieć niezależnie od sytuacji, a czasami też milczeć, jeśli tego oczekiwano. Stał się bardziej pewny siebie i mniej samolubny. Mimo, że zawsze stawiał przyjaciół na pierwszym miejscu teraz dopiero zauważyła jak ważnym filarem był w ich znajomości. Zawsze stał z boku, unosząc się honorem i godnością, ciągle nadąsany. Ale to właśnie uczyniło ich więź tak nierozerwalną. Ciężkie próby i liczne kłótnie utrwaliły i zahartowały ich, a wszystko dzięki jego upartości. Może dla innych była to wada, ale to właśnie ta cecha była jego najmocniejszą zaletą. Nie wyzbył się jej, ale zastąpił pocieszającym charakterem i świeżą oceną sytuacji. Dopiero dzisiaj, po jedenastu latach znajomości zauważyła jak ważny dla nich był.
    A Harry był Harrym. To on ucierpiał najbardziej. Raz powiedział jej, że nadal go widzi. Voldemort nawiedza go w snach i czasami wydaje mu się, jakby mówił do niego, będąc gdzieś obok. Wyznał jej, że wszystko jest inne. Często siadał obok niej, lekko się pochylając z rozstawionymi nogami i łokciami ułożonymi na kolanach, a dłoniach złożonych, jak do modlitwy, mówił jej o swoich obawach. O Ginny, Ronie, Lunie, Teddy'm i o niej samej. O każdym, kto jest dla niego ważny. Szeptem wyznawał jej, że widzi śmierć. Jak delikatnie dotyka ich twarzy powoli zabierając z nich życie. A on może tylko patrzeć i wsłuchiwać się w krzyki i śmiech Czarnego Pana. Przerażało ją samo słuchanie, a on przeżywał to codziennie, każdej nocy i dnia, gdy tylko tracił czujność. Harry się nie zmienił. To ludzie zmienili jego. Musiał grać Wybawcę magicznego świata, małe światełko nadziei, które przyniesie lepszą przyszłość. I tylko nieliczni wiedzieli, że to światełko staje się ogniem, które powoli wypalało Harry'ego Pottera.
    Była jeszcze Ginny. Mimo, że nie należała do Złotego Tria, to była jej najdroższą przyjaciółką. To ona zawsze ją pocieszała i stała się podporą dla ich grupy. Była ich lekarstwem i motywacją. Tak samo Luna, która zawsze odwiedzała ich z nowym wydaniem Żonglera i uśmiechem na twarzy, którym zarażała wszystkich w około. Neville, który czasami jej towarzyszył milczał i nie zmuszał do rozmowy. Razem w ciszy mówili to, czego nie mogli powiedzieć na głos. I jeszcze Gerorge z Angeliną, którzy zawsze zabierali ich na imprezy czy przyjacielskie spotkania. Nie pozwalali im zapomnieć, ale też rozpamiętywać. Ale takich osób było wiele. Seamus, Dean, Percy, Bill, Charlie, bliźniaczki Patil i wielu innych. Każdy z nich był ich oazą, ich przyjaciółmi.
    Jeśli czas i spokój miałyby kolor byłby to beż.



  *-*-*-*

Mamy już rozdział drugi, czyli najgorsza rzecz za mną. :) Nie wiem czy udało mi się uchwycić postacie, ale cóż, próbowałam. W następnym rozdziale wprowadzę kolejne dwie postacie, bardzo ważne dla opowiadania. Niestety nadal nie znalazłam szabloniarki. Poleci mi ktoś jakąś? :D
Pozdrawiam serdecznie. :)

środa, 4 lutego 2015

Rozdział I - Szarość


   Środa jest najgorszym dniem tygodnia. Poniedziałek da się znieść, bo poprzedzał go weekend, a we wtorku odżywały jeszcze mocniej wspomnienia minionych dni, spędzonych na relaksie. Jednak środa? No właśnie, ten akurat okres w ciągu pięciu dni roboczych był najstraszniejszy. Człowiek niby zaczyna się przyzwyczajać, ale dobrze wie, że do wolnego pozostały dwa dni, a emocje już gasną. Dlatego to ona była dla Hermiony najcięższa. Nie chodziło tu już o wstawanie wcześnie rano czy pracę do szesnastej. Raczej dominowało ją to, że ten czas był nudny i szary. Wręcz mdły. A takich rzeczy akurat panna Granger znieść nie mogła.
   Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów mieścił się na drugim piętrze Ministerstwa Magii. Był to wielki budynek podzielony na siedem oddziałów, a te na jeszcze kolejne. Razem z jej przyjaciółmi, Ronem i Harrym pracowała w Kwaterze Głównej Aurorów. Złote Trio zawsze razem, jak mawiała Ginny, która wybrała pracę jako uzdrowicielka w Szpitalu św. Munga. Oczywiście Potter zakazał jej pracowania w tym samym zawodzie co on, co spotkało się z wielkim oburzeniem panny Weasley. Hermiona przez prawie miesiąc musiała trzymać u siebie Wybrańca, bo Ginevra, delikatnie mówiąc, wyrzuciła go z domu. Pani Molly przez tydzień była wściekła na córkę i jej ukochanego, którzy, jak twierdziła, nadal zachowywali się jak dzieci. Jednak każdy wiedział, że to sposób na odreagowanie czasu wojny i niepokoju. Teraz wszyscy żyli w pokoju, nie obawiając się o przyszłość. I choć dziewczynie brakowało czasami tego niebezpieczeństwa. Powiewu strachu i niepewności. Nie, nie! Nie chciała znowu powrotu Voldemorta, ale jakiejś misji. Tylko szkoda, że akurat w Kwaterze Głównej zajmowała się papierami, w międzyczasie walcząc w stowarzyszeniu "W.E.S.Z.", którego nadal nie porzuciła, niemal po dziesięciu latach, Jej przyjaciele zadbali o to, aby nie wysyłano jej na ciężkie zadanie, tylko wypełnić jej biurko papierami, żeby przez te osiem godzin nie miała nawet czasu zjeść.
   Jednak Hermiona Granger, była Hermioną Granger i nie lubiła, gdy ktoś mówił jej, co ma robić i w jaki sposób żyć. Dlatego, po trzyletnim treningu na Aurora, który warto wspomnieć, zaliczyła na dziewięćdziesiąt sześć procent, zasłużyła sobie na miejsce w Wizengmocie, gdzie do woli mogła mścić się na swoich przyjaciołach, wysyłając ich na proste zadania, pozbawiając ich tego, czego ona tak pragnęła. I tak oto, po dwóch miesiącach tej walki i czterdziestu siedmiu zaklęciach Obvilate rzuconych na mugoli, przez Harry'ego i Rona w końcu chłopcy przeprosili, a ona dostała własne biuro i od czasu do czasu jakąś misję, która wymagała dłuższego czy krótszego opuszczenia Londynu.
   Teraz już od prawie czterech miesięcy była zawalona pracą, ale czuła się spełniona. Niby nie osiągnęła zbyt dużo, oczywiście nie licząc miejsca w Wizengmocie, najlepszego wyniku w teście na Aurora od czasów małżeństwa Longbottom i ustalenie kilku nowych praw dla skrzatów domowych, ale czuła się dobrze z tym, co zrobiła do tej pory. Niestety, była środa, a Hermiona właśnie tego dnia nie lubiła najbardziej.
   Gdy wróciła z pracy równo o szesnastej dwadzieścia sześć, co było jej tradycją, skierowała się do łazienki, bo musiała się przebrać. Bardziej niż środka tygodnia panna Granger nienawidziła ołówkowych spódnic przed kolano i koszul, na które musiała jeszcze zarzucać szatę Aurora! Szybko przebrała się w dres, a włosy rozpuściła, gdyż od ośmiogodzinnego trzymania w koku, strasznie bolały ją cebulki, czyli kolejna rzecz, której kobieta nienawidziła.
   Oczywiście, miała kilka rzeczy, które uwielbiała. Czytanie książek do czwartej nad ranem, na parapecie swojego okna w sypialni, z kubkiem gorącej herbaty było miłą odskocznią od pięciu dni monotonii, ale była środa, czyli jej odpoczynek musiał chwilkę poczekać. Odgrzała zapiekankę ze szpinakiem, którą zrobiła wczoraj na obiad i zjadła, siadając na kanapie przed książką, którą pożyczyła od koleżanki z pracy. Historia nie była ciekawa ani oryginalna, ale skoro już zaczęła - musiała skończyć.
   Wszystko w środzie było szare. Jej spódnica, którą zakładała do pracy, okładka książki, którą czytała, a nawet niebo, na które co chwilę spoglądała. Był początek listopada, a tyle rzeczy Ministerstwo Magii musiało zamknąć w tym roku. Pewnie znowu cała odpowiedzialność za Kwaterę Główną Aurorów spadnie na nią, a nie jak dotychczas na Gawaina Robardsa, który częściej popijał Ognistą, niż pracował.
   Dochodziła dziewiętnasta, więc powinna zabrać się za przygotowywanie czegoś do zjedzenia na następne dwa dni. Potem pewnie posprząta, na chwilę wpadnie do Ginny, która kończyła pracę o dziesiątej, jako jedna z uzdrowicielek oddziału Uroków Pozaklęciowych i na koniec dnia zrobi sobie relaksującą kąpiel, słuchając radia, a później uśnie, czekając na nowy dzień, który będzie lepszy i ciekawszy niż poprzedni.
   Tak, jeśli środzie można nadać, kolor byłby to szary. Jednak środek tygodnia, w gruncie rzeczy, był podobny do jego początku i końca. Jedyną różnicą w weekendzie było to, że wtedy nie pracowała. Wszystko było schematem, a te szablony były jej życiem. I dlatego życie Hermiony Granger można określić jako szarość.

niedziela, 1 lutego 2015

Prolog

   Życie Hermiony Granger zawsze opierało się na schematach. Wstawanie o szóstej czterdzieści trzy, jedzenie śniadania o siódmej dwanaście i wychodzenie do pracy piętnaście minut później. Jako szara urzędniczka w Ministerstwie Magii czuła się spełniona. Miała własne biuro, kilkoro znajomych w tym samym dziale, z którymi co piątek wychodziła na jakąś imprezę czy chociażby przyjacielskie spotkanie na mieście. Jej życie osobiste też zaliczało się do udanych. To prawda, nie miała nikogo na stałe, ale jako dwudziestodwuletnia młoda kobieta nie chciała się wiązać. Najpierw kariera z nutką szaleństwa, a potem może przejść do szarej rzeczywistości.   


   Chociaż żyła w ciągłych schematach, nigdy nie narzekała na brak kolorów w jej codzienności. Brąz symbolizował jej przyjaciół. To przebłyski we włosach Harry'ego, ciemna koszulka Rona, którą zakładał na ich wspólne wypady nad jezioro, jej ulubiona. To nie tylko sukienka, którą Ginny ubrała na ślub Billa i Fleur, ale również marynarka Georga. Żółcią była Luna wraz z Nevillem. Jej dwa słońca, które oświetlały jej świat w deszczowe dni. Różem, który nakładała na policzki, niczym rumieńce stanowiły słowa sióstr Patil i Fleur. Jednak w palecie jej życia znajdowało się jeszcze wiele kolorów, ale już nie tak radosnych. Czerń ujawniła się szybko i niespodziewanie, wraz ze śmiercią jej przyjaciela, Freda, który nauczył ją odstępować od reguł i częściej się śmiać, nawet z własnych pomyłek. W uporządkowane życie kobiety wdarła się także gama srebrnych odcieni, cieni przeszłości.   


   Mimo tych licznych barw, do których mogłaby dodać złoto i fiolet, brakowało jej koloru ciepła i miłości, który miała poznać wraz z pojawieniem się jej dawnego wroga, którego symbolem wcale nie była płomienna czerwień.