niedziela, 6 listopada 2016

Rozdział XI - Złoto



Draco był zmęczony, choć przywyknął do koczowniczego trybu życia. Najgorsze w całej tej wyprawie nie było wcale to, że spał na twardym materacu polowego łóżka ani to, że jego ulubiona kawa parzona z rana nie była tak dobra, gdy pił ją z blaszanego kubka. O nie, to jeszcze można znieść. Najbardziej irytująca była Granger i jej ciągłe ujadanie nad pięknem lasów, które przemierzali. A, i ten cały Percy, który jej wtórował, mówiąc, jak to piękny jest ten strumyk, co go mijali sześć godzin temu i ten mostek tuż nad nim. Most to most, a strumyk to strumyk i tyle. Nad czym się tu zachwycać? Rozumiał, gdyby była to nowa miotła. Najlepiej ta z limitowanej kolekcji Błyskawic'2000! Wtedy, to nawet on, Draco Malfoy, wydałby okrzyk zachwytu, która na pewno nie przystoi osobie wysoko urodzonej.   Wyruszyli wcześnie rano. Można nawet powiedzieć, że zerwali się w środku nocy, choć było już po godzinie szóstej, ale jesienna pora nie sprzyjała pięknej pogodzie. Gdy spakowali swoje rzeczy, a także zmniejszyli namiot do wersji kieszonkowej skierowali się na wschód.   Hermiona jęknęła z zachwytu, gdy słońce, przybierające kolory złota i słonecznikowej żółci oświetlało im drogę. Draco spojrzał na nią zirytowany, choć teraz musiał przyznać jej rację, widok mieniących się promieni w tak zimny dzień, jak ten, dodawał otuchy.

   Piwo, które piła wcale nie było dobre. Nie przypominało nawet trunku, którym raczyła się w Dziurawym Kotle. Miało smak pomyj i chmielu, co powodowało u niej odruch wymiotny, ale i tak dzielnie piła je, słuchając opowieści jakiegoś podpitego dziadka, który prawdopodobnie wynajmował Penelopie mieszkanie pół roku temu. Oczywiście, wspomniał kilkakrotnie, że on chętnie i jej by je odstąpił za pewne usługi, mało dyskretnie patrząc na jej biust. Pansy czuła odrazę i niesmak, jeszcze większy niż po wypitym napoju, ale wiedziała, że informacje te są szczególnie istotne.
   Draco siedział nieopodal niej, obserwując każdy, nawet ten najmniejszy ruch dziadka, byle tylko Pansy nic się nie stało. Także zamówił piwo, choć wcale nie miał ochoty go pić. Wiedział jednak, że wyglądałoby to, co najmniej podejrzanie, gdyby siedział tu sam i to dodatkowo bez alkoholu. Wypatrzył więc całkiem ładną blondynkę, której włosy splecione były we dwa kłosy, które opadały jej aż za łopatki. Malfoy uznał, że dziewczę to jest naprawdę urodziwe i godne, by zamienić z nim kilka słów. Dlatego skinął na nią, a ta uśmiechnęła się i podeszła do niego złożyć zamówienie, gdyż jak już wcześniej zauważył, była to jedna z kelnerek.
   Dziewczyna była najwidoczniej skrępowana, gdy wstał z krzesła barowego i zarzucił jej warkocz na plecy. Wyglądało to naprawdę komicznie, gdyż brew Pansy, która obserwowała całe to zamieszanie podjechała do góry w geście zdziwienia. Anna, jak dowiedział się Draco, miała dziewiętnaście lat i niedawno ukończyła Hogwart, ale teraz przeprowadziła się tutaj, by odbyć praktyki zielarskie, ale niestety nie było ją stać na mieszkanie, dlatego podjęła pracę w tym barze, gdyż za to mogła nocować w małym pokoiku u góry, co w jej obecnej sytuacji było zbawienne.
   Draco kiwnął Pansy, gdy mijał ją w przejściu pomiędzy barem a ladą, które prowadziło na górę. Dla niego popołudnie zapowiadało się idealnie.

   Złote włosy kelnerki delikatnie łaskotały jego pierś, która opadała i podnosiła się w równym tempie, napełniając go uczuciem całkowitego spokoju. Zarumieniona dziewczyna wtuliła się w niego jeszcze mocniej, co napełniło go irytacją, która zburzyła mur idylli. Nie odepchnął jej, ale wyraźnie się spiął i poczekał chwilę, by odsunąć się pod pretekstem wzięcia prysznica.

   Pansy w tym samym czasie, zirytowana zachowaniem Draco, zgodziła się, by pójść do tego dziadka, by przejrzeć jego księgi, w których miał podpisy wszystkich osób wynajmujących u niego mieszkanie. Pod pretekstem szybkiego wyjścia do toalety, wyszła z lokalu i wysłała Patronusa do Malfoya, by ten uważał na tego człowieka, bo ma złe przeczucia, ale nie wiedziała, że głos jej strażnika zagłuszy szum wody, wydający się spod prysznica.

   Harry przysłuchiwał się temu wszystkiemu i po kilku minutach stwierdził, że ma dość. Siedział w jakiejś melinie, w przebraniu i pił trzecie już piwo, nie zwracając uwagi na brunetkę, która wyraźnie próbowała do niego zagadać. I tak oto upijał się, z jakąś kobietą na ramieniu, uważnie obserwując dwójkę mężczyzn, którzy dość głośno rozmawiali o tym, kto wygra tegoroczne Światowe Mistrzostwa w Quidditchu. I tak wspominali mocniejsze i słabsze zespoły, aż ich rozmowa zeszła na czasy szkolne i na to, jak ten świat się zmienia.
- A spójrz na tego Malfoya... - Rzucił jeden z nich, a zmysły Harry'ego się wyostrzyły. - Kiedyś to był ktoś, o! Pionier wśród pionierów! A teraz? - Czknął kilka razy, dopijając piwo i wylewając kilka kropel, na już brudną koszulę. - Wrak człowieka i pucybut. Nikt znaczący!
- Co ty wiesz... Nic nie słyszałeś! Podobno uratował Potterowi tyłek! I to nie raz! Gawain mówił, że teraz dla niego pracuje i, że niedługo nadejdą duże zmiany! To mi mówił, rozumiesz? Zmiany!
   Jednak Potter nie chciał słuchać już dalej i odtrącając brunetkę, która, równie pijana, spała na jego ramieniu wstał gwałtownie. Ron, widząc to szybko podbiegł do niego, łapiąc za ramię i usadawiając na swoim miejscu.
- Stary, nie warto. - Powiedział Weasley, mocniej trzymając go za bark, gdy ten chciał się wyrwać.
   Jednak Ron nie wiedział. A przynajmniej tak mu się zdawało.

   Mieszkanie było dużo i naprawdę przestronne. Takie zadbane, wcale nie wyglądało na takie, w którym mieszka podstarzały mężczyzna. Raczej młoda, pracowita kobieta, bo wszystko było poukładane i czyste.
- Naprawdę tu ładnie. Chciałabym je wynająć. - Powiedziała Pansy, siadając na kanapie. - Jednak naprawdę zależy mi, aby wiedzieć czy ta dziewczyna tu mieszkała. Nie chcę mieć już nic z nią wspólnego. - Spróbowała włożyć w swoją wypowiedź jak najwięcej jadu, choć wcale nie było to ciężkie - naprawdę nie chciała znać tej dziewczyny, ot tak, bez powodu.
- Dlaczego? Przecież to miła kobieta! - Staruszek opadł na siedzenie obok niej, zbyt blisko, by mogła się cofnąć.
- Mój narzeczony... - Zrobiła dramatyczną przerwę, próbując ukryć swój uśmiech, zakryła twarz dłońmi. - zdradzał mnie z nią, przez blisko rok. - Dodała ciszej, bo naprawdę cała sytuacja ją śmieszyła, dlatego granie zniszczonej przez faceta wychodziło jej z trudem, dopóki nie pomyślała o Allenie i spięła się znacznie. Staruszek, widząc to, położył dłoń na jej udzie, a ona próbowała nie zrzucić jej z obrzydzenia, bo wiedziała, że ten człowiek to ich jedyna wskazówka.
- Och, kochana! - Wykrzyczał. - Pozwól, że pozwolę ci zapomnieć. - I w tamtej chwili jej różdżka powędrowała w górę, do jego dłoni, nawet nie zauważając, kiedy wypowiedział zaklęcie.

   Biegła przez las, w znacznym oddaleniu od pary, by nie wzbudzać podejrzeń. Ron miał rację, mówiąc jej, że lepiej będzie, jeśli się rozdzielą. Plan był prosty: ona, Weasley i Harry zostają w jednym barze, a Pansy i Draco udają się do drugiego. Percy miał studiować topografię terenu i obmyślić najszybszą drogę do kolejnego punktu, jeśli tutaj niczego nie znajdą.
   I tak oto biegła, bo wiedziała, że coś się wydarzy w momencie, w którym Parkinson wyszła z klubu, ale Draco za nią nie podążył.
- Przeklęty Malfoy! - Syknęła pod nosem, gdy gałąź zaczepiła o szlufkę jej spodni, rozrywając ją. - Przeklęci Ślizgoni, do cholery!
   Z niewielkim opóźnieniem dotarła do domu, który jak zobaczyła dzielił się na dwa oddzielne mieszkania. Schowana za wgłębieniem w murze, czekała, dopóki nie usłyszała krzyku.
   Sygnał spowodował kilka rzeczy naraz: Hermiona wpadła do mieszkania, rzuciła za pomocą zaklęcia przeciwnikiem o ścianę i podbiegła do Parkinson. Ta, na wpół siedząc, na wpół leżąc, chwyciła tylko swoją różdżkę, rzucając zaklęcia na nieprzytomnego już mężczyznę.
   W szale, przeplatanym krzykiem i płaczem nie zauważyła, aż ktoś trzyma ją mocno za nadgarstek, wyrywając różdżkę. I ku jej zdziwieniu nie była to Hermiona.
- To się Malfoy popisał. - Zaśmiał się chłodno Ron, patrząc na Pansy płaczącą u jego stóp.

   Kuchnia była zapełniona ludźmi, choć w zebraniu nie brała udziału damska część wyprawy. Zarówno Hermiona, jak i Ślizgonka miały dość i udały się do pokoju, by tam odpocząć. Malfoy wrócił, niezwykle wściekły, ale nikt nie wiedział czy na siebie, czy na kogoś innego, dlatego od razu rzucił sie w wir kłótni z Harrym, którą przerwał Ron, wchodząc do pokoju, zwabiony krzykami.
   Dlatego teraz, chwilę później, gdy dołączył do nich Percy i skończył przedstawiać plan wyprawy, a jego brat opowiedział skrótowo co się stało, w pomieszczeniu panowała cisza. No, przynajmniej do czasu, gdy Potter nie wybuchnął i nie zaczął znów krzyczeć na Ślizgona. Wtedy dopiero rozpętało się piekło i, gdy oboje przystawiali sobie różdżki do gardeł, pozostała dwójka zareagowała.
- Idę zapalić. - Rzucił Malfoy, agresywnie odsuwając krzesełko i patrząc z pogardą na Wybrańca. Na dworze dołączył do niego Ron, który nonszalancko obracał papierosa w palcach, wcale się nie spiesząc.
- To nie Granger, nie musisz się z nim cackać. - Malfoy mocno zaciągnął się dymem, tworząc chmurę dymu, która przysłoniła mu na chwilę widok. Weasley chrząknął, rozbawiony jego uwagą, także biorąc fajkę w usta i napełniając dymem płuca. Wspaniałe uczucia.
I stali tak w ciszy, wdychając chłodne powietrze i zaciągając się tytoniem.
- On wie. - Rzucił Ron, na odchodnym, zgniatając peta nogą. I, gdy już się odwracał, Draco złapał go mocno za ramię, obracając ku sobie. Prześwidrował jego twarz dokładnie, pytając co dokładnie wie.
- Ja? - Zapytał rozśmieszony mężczyzna. - Ja wiem tyle, ile potrzeba. Harry domyśla się wszystkiego. On gra... zbyt czysto. Jednak to nie znaczy, że nie jest twoim przeciwnikiem. To on będzie najgorszy, ale dam ci radę, Malfoy. Uważaj, z kim pracujesz, bo czasem nie trafisz dobrze.
- Co masz na myśli? - Draco wyglądał na zestresowanego, choć próbował to ukryć i może, gdyby zabrał dłoń z jego ramienia, Ron nie wyczułby drżenia jego palców, ani tego, jak śliska od potu jest jego skóra.
- Zapytaj Hermionę, ona miała jednak nos... - Zaczął, ale przerwał, wysyłając mu wredny uśmiech. I wtedy Ślizgon zrozumiał, że Ron Weasley to przeciwnik nie jego rangi. Ktoś, z kim już na starcie przegrywasz.
   Ktoś, kto ma dwie twarze.
   Podwójny agent.
- Kto? - Zapytał tylko, przygarbiony i wyglądający na niesamowicie zmęczonego.
- Gdybym ci powiedział, nie byłoby zabawy. A sam już powiedziałeś, że gra się zaczęła.
   I odszedł w ciemną noc, zostawiając go samego, jeszcze bardziej wściekłego z mętlikiem w głowie. Draco Malfoy wiedział jedno - te sześć papierosów w jego paczce na pewno mu nie wystarczy.

   Pansy spała, a Hermiona wpatrywała się w sufit, dziwiąc się, że się zgodziła zostać z nią, gdy ta o to poprosiła. Samo to, że powiedziała tak, nie było aż tak zaskakujące, że Ślizgon prosił o coś Gryfona. Rzecz niespotykana, dlatego tak dziwna.
   Gdy coś nie jest powszechne uznawane jest za dziwaczne i może właśnie ta chwila była tak ważna. Moment, w którym Ron trzymał Pansy mocno za nadgarstek, nie pozwalając jej upaść i patrząc na nią z troską. Ten odruch, gdy kucnął obok niej, odgarnął włosy z twarzy i poprawił guziki koszuli, które ukazywały jej biały stanik. Bluza, którą zarzucił na jej ramiona, gdy wyprowadzał ją z mieszkania i papieros, którego wręczył jej, by ta mogła się uspokoić.
   Te wszystkie gesty, te wszystkie chwile spłonęły w blasku ognia wydzielanego z zapalniczki.  I Hermiona wiedziała, że to nie będzie wieczne - raczej potrwa tyle, co zachód słońca, ot chwilkę i zniknie, zapomniane, aż do kolejnej tak niesamowitej chwili.
   Może to nie był dobry pomysł, by z nimi wyruszyła, bo przecież miała zacząć nową pracę, rozpocząć kolejny etap swojego życia. Jednak ta myśl była chwilą, taką jak wszystkie, zapomnianą i nic nieznaczącą w świetle dnia, by znów powrócić ze zdwojoną siłą w nocy.
   Dlatego Hermiona tak lubiła wschody słońca, bo wszystko było niesamowicie złote, a kolor ten był chwilą, krótką, nietrwałą, choć ona chciała, by mógła trwać wiecznie.


sobota, 9 lipca 2016

Rozdział X - Indygo




   Percy okazał się miłym towarzyszem podróży. Mówił mało, ale z sensem, doszukując się w wypowiedziach większego sensu i rozpatrując każdą możliwość, co pozwoliło Hermionie przyjrzeć się obiektywnie jej postępowaniu, gdyż byli tacy sami. Oprócz anatomicznych różnic, które były oczywiste, łączyło ich więcej, niż dzieliło. Granger uświadomiła sobie z przerażającą prawdę. Idealnie pasowała do Percy'ego. A raczej on do niej, bo jeśli bliżej się temu przyjrzeć — rozumieli się idealnie. Otaczali się w tym samym gronie osób, czytali te same pozycje, a ich sposób rozumowania był identyczny.
   Obejrzała się do tyłu, gdzie jej ukochany opowiadał Harry'emu o nowej miotle, która ma zostać wypuszczona do sprzedaży za miesiąc i odetchnęła z ulgą. Ron był idealny, był jej i kochała go tak mocno, ponieważ stanowił jej przeciwieństwo. Nie lubił książek, a jeśli już jakąś przeczytał to na długo zapadała mu w pamięć, a on wysuwał z niej pierwszorzędne wnioski. Mówił dużo i bez opamiętania, działał instynktownie, częściej myślał pięścią niż głową, choć jego strategie były nieocenione i zawsze prowadziły do zwycięstwa.
   Hermiona i Ron byli różni. Weasley był jak ogień. Działał impulsywnie, dawał ponosić się swoim emocjom, a do tego nie zwracał uwagi na koszty, byle osiągnąć swój cel. Jego nieugiętość to jego największa zaleta i choć przysporzyła jej wiele cierpienia to kochała ją tak, jak całego Rona. Była jego wiatrem i mimo tego, że wiatr powinien niszczyć ogień swoją siłą, to ona naprowadzała go i wzmacniała, dając nowe możliwości.
   Ron i Hermiona może i byli różni, ale dlatego byli razem. Czasem dwie różne osoby pasują do siebie, jak para puzzli, które różnią się wszystkim, ale gdy się je połączy, tworzą piękny obraz.

  Pansy trzymała się z boku. Nie odzywała się ani nie robiła nic, co mogłoby zwrócić na nią czyjąkolwiek uwagę. Towarzyszyła im, ale tylko ciałem, bo myślami zatrzymała się na tamtej stacji, zastanawiając się, czy jej wybór na pewno był dobry i nie sprowadzi na jej przyjaciół niebezpieczeństwa.
   Draco wyglądał na zrelaksowanego i zawzięcie dyskutował o czymś z Harrym, co jakiś czas pokazując dłonią jakieś znaki w powietrzu, a Percy przytakiwał mu żwawo, gdy Hermiona przechylała głowę i marszczyła dziwnie brwi. Ron szedł obok nich i drapał się po głowie, wybuchając czasem śmiechem. Przystanął na chwilę i poczekał, aż zrównają krok i odezwał się niby lekceważąco w jej stronę.
- No i jak tam? - Pansy spochmurniała, bo wiedziała, że nie chodzi mu o samą podróż, a o to, jak czuje się z tym, że jej przeszłość za nią podąża.
- Nie jest źle. - Jej odpowiedź była dobrze przemyślana, gdyż odnosiła się nie tylko do jej sytuacji, ale także do ich wędrówki. Wolała powziąć wszelkie środki, gdyż nie chciała, aby ten urzędnik ani przemądrzała Granger wiedzieli o jej problemach.
- Mhm. - Mruknął Ron i zwolnił tempo, jednocześnie jej nakazując to samo. Malfoy odwrócił się, by sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku i gdy, zobaczył, że jest w znacznym oddaleniu także przystanął, ale widząc jej wzrok, wznowił wędrówkę. - Martwi się, co?
- Jak to przyjaciel. - Wzruszyła ramionami i przyspieszyła nieco, ale Weasleyowi wcale się nie spieszyło. - Chcesz porozmawiać o czymś konkretnym czy podziwiasz przyrodę?
- Znalazłem go. - Rzucił to jakby od niechcenia, wzruszając ramionami. Parkinson zatrzymała się w pół kroku, łapiąc się za serce i wstrzymując oddech, patrząc na niego rozszerzonymi oczyma. - Jest całkiem interesującym człowiekiem. - Złapał ją za ramię i pociągnął za sobą, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Pansy przeklęła w myślach i zapytała siebie, gdzie jest ten przygłupi Ron Weasley, którego pamiętała ze szkoły. Teraz był Aurorem, jednym z tych, gdy słyszysz jego imię to chowasz się pod łóżko. Stał się osobą tak znaną i rozpoznawalną, nie dzięki przyjaźni z Harrym Potterem, ale dzięki swoim umiejętnościom. Przeklęła go jeszcze trzykrotnie i wyswobodziła rękę z jego uścisku.
- Co wiesz? - Zapytała bez ogródek, nie siląc się nawet na uprzejmy ton.
- Całkiem sporo. - Ron chrząknął, próbując delikatnie zwrócić jej uwagę, że to on rządzi w tej relacji i ma zachowywać się odpowiednio. A Pansy kolejny raz przeklęła go, dochodząc do wniosku, że obrażanie go w myślach to takie jakby liczenie, aby się uspokoić. - Mam nawet na niego sposób. - Spojrzał na nią, gdy jej oczy rozszerzyły się do rozmiaru pięciopensówki.
- Jaki? - Wydukała, gdy złapała odrobinę powietrza. Było jej słabo i źle. Dusiła się, a serce niebezpiecznie pulsowało, jakby chciało wyskoczyć z jej piersi. Jeszcze ten cholerny ból głowy, przypominający powolne umieranie. Cholerny Ron Weasley!
- To zależy, co masz do zaproponowania, Pansy Parkinson. - Mężczyzna zatrzymał się, patrząc jej hardo w oczy, wręcz niszcząc ją spojrzeniem.
- Zależy, czego oczekujesz, Ronie Weasley. - Powiedziała cicho i nawet pewnie, jak na stan, w jakim się znajdowała. Była rozbita, jak filiżanka z porcelany. Łapała łapczywie oddech, nie mogąc się uspokoić. Wspomnienia zabijały ją od środka.
- Znikniesz stąd. Ty i Malfoy. A ja zajmę się twoim problemem. - Ruszył dalej, zostawiając ją w tyle z bólem głowy i mętlikiem myśli. Czy mogła pozwolić Draco znów poświęcić się dla niej? To byłoby zbyt...
- Egoistyczne. Twoje myślenie jest zbyt egoistyczne. On robi tylko to, na co ma ochotę. Nie przekonam go, aby opuścił Londyn. - Szła równo z nim, ostrożnie spoglądając na czwórkę, która o czymś zawzięcie dyskutowała, wskazując na zachód.
- Więc spróbuj. A wtedy... - Przybliżył się do niej i groźnie wygiął zęby w pół uśmiechu, jakby demonicznym, tak nieludzkim, że aż przerażającym. - Ja spróbuję rozwiązać twój problem.
- Zabijesz go. - Oświadczyła Pansy. Ron wzruszył ramiona i zaśmiał się cicho, choć sztucznie i nienaturalnie.
- To jedna z możliwości. - Parkinson zatrzymała się i uświadomiła sobie jedną rzecz. Gdy ona spędzała cudowne chwile w ramionach ukochanego, każdy członek tej wyprawy zmienił się i zahartował, stając się innym człowiekiem. Tylko ona stała w miejscu. Nawet Granger, ta przemądrzała, brzydka Granger była lepsza niż ona. Ten biedak Weasley także. Nie mogła na to pozwolić. Jej krew jest lepsza — ona jest.
Malfoy zaniepokojony ciszą, jaka nastąpiła pomiędzy tą dwójką, odwrócił się i pomachał do nich, by przyspieszyli kroku. Gdy cała szóstka szła równym krokiem, zapytał:
- O czym rozmawialiście? - Nie sądził, aby akurat ta dwójka miała jakieś wspólne tematu, a tu proszę, niespodzianka.
- Wspominaliśmy stare czasy, prawda, Pansy? - Zapytał Ron, kładąc jej dłoń na ramieniu i wbijając w nie palce, na co cicho syknęła. Draco najwidoczniej uznał to za potwierdzenia, bo nie drążył dalej tematu, znów włączając się w dyskusję.
   Parkinson przeklęła w myślach, podejmując decyzję, która pewnie nie spodoba się Malfoyowi, znów powtarzając jeden zwrot: „Niech cię piekło pochłonie, Ronaldzie Weasley".

   Harry szedł nieco wolniej, niż reszta, ale mimo to utrzymywał prawie równy krok. Z posępną miną i zwieszoną głową słuchał rozmowy Rona i Hermiony, którzy trzymali się za ręce, leniwie kołyszące się do przodu i do tyłu.
   Rozmyślał o Ginny. O jej pięknych ciemno-rudych włosach, gorącym, jak jej charakter, spojrzeniu, o niej całej. O tym, co w niej kochał i o tym, co sprawiło, że się w niej zakochał.
   Myślał o ich dziecku. Czuł się okropnie z tym, że musiał je zostawić. W skrytości liczył, że będzie to dziewczynka. Teraz będzie miał pod opieką dwie cudowne istoty, którym stworzy dom pełen miłości i zaufania. Dom, którego on nie miał.
   Będzie się starał być dobrym ojcem, takim, który będzie dopingował córkę, by robiła to, co kocha, a nie narzucał coś, czego będzie nienawidzić. Przytuli ją, gdy ta będzie płakać i przeklinać siebie za to, że ktokolwiek spowodował, że jego kochana córeczka zapłakała.
   Będzie się starać, ale wiedział, że niezależnie od tego, jak wielki będzie jego wysiłek nadal pozostanie Harrym Potterem, który nosi na swoich barkach brzmienie bólu i odbudowy całego świata.
   Bycie rodzicem nie będzie dla niego łatwe, sam nadal nie wiedział, czy chce nim być, a mimo to już kochał małą istotę tuż pod sercem Ginny. Bał się o nią, o to, że ją skrzywdzi i nie pozwoli się rozwijać. Przerażała go myśl, że nigdy go nie pokocha i nie nazwie „tatą".
  Harry'ego nawiedzały przerażające wizje, że trzyma dziecko w ramionach, a tuż za nim czai się Voldemort, który rzuca Avadę na jego skarb, a potem śmieje się szyderczo, gdy robi to samo z Ginny. Iluzje były tak rzeczywiste, że spojrzał szybko za siebie, ale nikogo tam nie zobaczył, dlatego odetchnął z ulgą.
   Hermiona położyła mu dłoń na ramieniu i cicho zapytała, czy wszystko w porządku. On uśmiechnął się blado i kiwnął bez przekonania głową.
   Nic nie było w porządku, kompletnie nic.

   Draco Malfoy siedział przy ognisku w jakiejś puszczy. Nie było to zbyt przyjemne miejsce, ale było najszybszą drogą do Valley Garden — miejscowości, w której tuż po szkole zamieszkała Penelopa. Wiedział, że powinien się położyć i odpocząć, bo jutro czeka ich dość długa wędrówka, ale nie mógł zasnąć. Żałował, że nie mogą używać Aportacji. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze, ale każda zdobyta informacja, nawet ta najmniejsza, przybliżała ich do celu.
Westchnął głośno i przetarł ręką czoło. Powinien mniej myśleć, a więcej działać.
- Nic nam tutaj nie grozi, możesz spokojnie iść spać. – Ktoś położył mu dłoń na ramieniu, a on wzdrygnął się zniesmaczony. Nie lubił takich gestów, tym bardziej ze strony kogoś takiego jak on.
- Wolę tu posiedzieć. – Odparł mało uprzejmie, nie patrząc na to, że w sumie złe kontakty przełożą się na powodzenie ich misji.
- Jak chcesz… - Harry zabrał dłoń z jego ramienia, którą i tak trzymał nienaturalnie długo, a potem usiadł obok niego, ze skrzyżowanymi nogami, podpierając się na dłoniach. – Tylko potem nie marudź, że krótko spałeś i chcesz odpocząć. – Lewa brew Draco niebezpiecznie podjechała do góry, a usta zacisnęły się w prawie idealnie prostą linię, gdy wysyczał:
- Potter, wkurzasz. – Spojrzał na niego pełnym wyższości wzrokiem i, ku jego zaskoczeniu, mężczyzna w ogóle na to nie zareagował. Nie rzucił mu żadnej kąśliwej uwagi, nie powiedział kompletnie nic. To było chyba bardziej irytujące, niżby mu odpyskował.
- Skoro tak mówisz. – Harry nie zmienił swojego położenia, nadal siedział w tej samej pozycji z obojętnym wyrazem twarzy. Można powiedzieć, że całkowicie go zignorował! Jego, Dracona Malfoya! To nie tak, że dziedzic domu Slytherina miał jakieś wysokie mniemanie o sobie, o nie! Po piekle, które przeżył, zrozumiał, że wojna nie wybiera. Nie ma podziału na lepszych i gorszych, bogatych i biednych. Są tylko żywi i martwi. Dzięki Bogu, znalazł się w tej pierwszej grupie, ale co to za życie? Bez szacunku, pieniędzy i powszechnego rozpoznawania jego osoby? Wszyscy zapomnieli o tym, że ród Malfoyów, mimo ostatnich wydarzeń, to nadal wspaniała i godnie urodzona rodzina! To było takie wkurzające, bo ktoś, kto wychował się w luksusach, służbą na każde skinienie palca i poczuciu, że jest lepszy od reszty, mógł tak łatwo to zaakceptować? Racja, nikt.
   Dlatego uwaga Pottera tak go wkurzyła. To tak, jakby zamienili się cholernymi miejscami. To on miał pieniądze, sławę i wszechstronny szacunek. On, a nie Draco! Cholerna sierota Potter!
  Nagle zapragnął uderzyć go w twarz. Mocno wbić mu knykcie w kość policzkowe, łamiąc je, sprawiając ogromny ból. Chciał, aby cierpiał, właśnie w tej chwili, za zniewagę, której się dopuścił. A znieważył osobę, której znieważyć nie można.
   Draco Malfoy nie wiedział jeszcze, jak zemści się na Harrym Potterze, ale wiedział, że zemsta ta będzie idealna.

   Niebo przybierało kolor indygo, gdy kładła głowę na ramieniu Rona. Mieli osobny pokój, więc cieszyli się swoją obecnością nawet teraz, w tak spartańskich warunkach. Westchnęła cicho, przytulając się do jego piersi i chowając swoją twarz w zagłębiu jego szyi.
- Coś nie tak? – Mruknął sennie Ron, który przez kilka godzin infiltrował jedną z wiosek, zahaczając o pub, w którym spędził cztery godziny, obściskiwany przez jakąś niewyżytą barmankę, która udzieliła im całkiem istotnych informacji.
- Nie, nie. Jestem nieco zmęczona. – Szepnęła, łapiąc go za dłoń. Ron przytulił ją jeszcze mocniej, nie zostawiając nawet skrawka wolnego miejsca pomiędzy nimi. Wątpliwości znów targnęły jej ciałem.
   Ron był idealny, ale chyba nie był dla niej. Ona próbowała być taka jak on. Waleczna, honorowa i zawsze stająca w obronie przyjaciół. Hermiona była sobą i mimo usilnych starań, by się dopasować, nie mogła tego zrobić. Weasley to całkiem inna bajka. Ona jest spokojna, a on spontaniczny. Ona lubi ciszę i spokój, a on ekstremalne życie. Różnili się tak bardzo!
   Może właśnie dlatego tak bardzo go kochała? Gdy zasypiała, ostatnią rzeczą, jaką ujrzała, było niespokojne spojrzenie oczu jej ukochanego. Usnęła, zatapiając się w jego tęczówkach koloru indygo. Z lekkim uśmiechem na ustach stwierdziła, że to właśnie ten kolor, paradoksalnie, będzie kojarzył się z jej wątpliwościami.


niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział IX - Palisander

 
   Pokój był ładny. Mały, nieco kanciasty, zachowany w tonach brązu i żółci. Wyglądało to nienaturalnie. Jej biuro zawsze było matowe, zapełnione książkami i ramkami ze zdjęciami. Ściany pokrywały także urywki artykułów i dwie paprocie. Lubiła kwiaty, a w takich warunkach nie mogła liczyć na nic więcej. Jednak to biuro było inne. Stanowiło dysonans do tego, co znała wcześniej. Palisandrowe, okrągłe biurko wciśnięte w kąt, naprzeciwko dużego okna. Dwie szafy, cztery półki, kosz na śmieci, mały telewizor i radio. Wyglądało jak połączenie salonu z gabinetem i małą sypialnią, bo kanapę także tam znalazła. Nie podobało się jej to. Nie należało do niej, do tego, co znała.
- I jak? - Zapytał sam Minister, który miał słabość do Hermiony i miał nadzieję, że kiedyś go zastąpi. Spojrzał na nią i zobaczył, jak jej wzrok ląduje na krajobrazie za oknem. Sam wybrał ten pokój. Wiedział, że przyda się jej izolacja od społeczeństwa, ale nie mógł odebrać jej tak pięknego widoku. Panorama całego Londynu, deszczowego, zabieganego miasta, w którym musiała się odnaleźć.
- Jest cudowny. - Szepnęła cicho, głaszcząc palisandrowe biurko.

   Ta nie i ta też, a ta to już w ogóle! Rzucił kolejną książkę w kąt, a potem dolał sobie Ognistej. Cholerny Snape! Niech go wszyscy diabli pochłoną! Jak on śmiał zabrać ze sobą taką tajemnicę?! Rozmasował sobie skronie i spojrzał na kilka stosów woluminów. Jęknął przeciągle, biorąc kolejny łyk alkoholu. A ten nietoperz mówił, że kiedyś go czegoś nauczy...
- Draco, już późno, powinieneś się położyć. - Parkinson położyła mu dłoń na ramieniu, a on przytulił się do niej ufnie. Jeśli nie znajdzie odpowiedniej kandydatki na żonę, to oświadczy się jej. Ich rodziny się znały i szanowały, dużo razem by osiągnęły. A miłość nie jest potrzebna, zbędne uczucie, które nie pomoże zrealizować mu jego celów.
- Później, Pansy. Sama odpocznij, jutro powinniśmy ruszać. - Kiwnęła głową i już miała wychodzić z jego gabinetu, gdy złapała jego różdżkę i powolnym ruchem nakreśliła kilka znaków. Coś na kształt słowa albo małego obrazka, nie mógł określić. Trzy książki podleciały do góry, a ona złapała je z wrodzoną gracją.
- Granger często tak robiła. Zaklęcie rezonansu. Sprawdziłam frazy regeneracji. Nic więcej nie znajdziesz. I myślę, że powinieneś spotkać się z jednym z Weasleyów. On też tego szukał. Wyczuwam jakąś skażoną magię. - Co prawda pożyczył te książki z Hogwartu, kilka miał z rodzinnych zbiorów, a nawet dwie zwędził Ginny, ale bez przesady, żaden z tych rudzielców nie tykał pewnie tych cennych dzieł. A dziewczyna była wyjątkiem, jej magia była inna, mniej brudna. Dlatego ją szanował. Umiała grać w Quidditcha, była ładna i inteligentna. Gdyby nie to, że jest z Potterem, to może by się nią zainteresował. I była czystej krwi, choć zdradzieckiej. Jednak wszystko da się wyczyścić.

   Ginny obudziła się w nocy, przytulona do boku Harry'ego. Dzisiaj nie miała koszmarów, co było rzadkością. Spojrzała na okno i jęknęła cicho, gdy zobaczyła tam małą sówkę. Chwyciła różdżkę i otworzyła okno, a ptak wleciał do środka, zrzucając list na jej brzuch. Chwilę później odleciała, nie czekając na smakołyk. Kobieta znużonym wzrokiem otworzyła kopertę i przeczytała kilka słów, by chwilę później być już ubraną i szturchać Pottera w ramię.
- Harry! Musisz to zobaczyć!

   Nora została postawiona na nogi przez długi i donośny krzyk Ginny. Wszyscy Weasley'owie stanęli salonie ubrani w piżamy, ale stroje, które mieli na sobie wczorajszego dnia, wszyscy zdezorientowani nagłym pośpiechem, z widocznymi rumieńcami na twarzy. Molly stanęła z przodu razem z Arturem, oczekując tego, co ma się wydarzyć. Oboje przeszli już wystarczająco, aby zadano im kolejny cios. Jednak ani Ginny, ani Harry nie wyglądali na smutnych czy wściekłych. Wręcz przeciwnie - promieniowali radością.
- George, Geroge! - Zawołała szczeliwa kobieta. - Mamy dla ciebie lekarstwo. - Rzuciła mu się na szyję, obdarowując jego policzki soczystymi buziakami, a Molly zakryła usta dłonią. Sam zainteresowany jakby zesztywniał i przekręcił głowę w lewą stronę. Nim zadał jakiekolwiek pytanie, dziewczyna kontynuowała, nadal głęboko radosna. - Draco znalazł sposób, by ci pomóc. - Wszyscy spojrzeli na nią jakby zdziwieni. Co prawda, byli wdzięczni Malfoyowi i Nottowi za uratowania życia, zarówno Harry'emu, jak i Ronowi, ale nigdy nie sądzili, że ten człowiek zrobi dla nich coś więcej.
- Jak? - Zapytała Hermiona, jeszcze chwilę temu zaspana, teraz całkowicie obudzona. Od zawsze lubiła wyzwania intelektualne. Ginny zrobiła duże oczy i spojrzała na Pottera, nieco wystraszona.
- Tak w sumie... to nie wiem. - Dodała, a cała jej radość jakby opadła. Angelina mocniej ścisnęła dłoń ukochanego, a Artur przysunął się do Molly. - Napisał do mnie, żebyśmy się spotkali tutaj, bo potrzebuje George'a i... Och, Harry! Dlaczego mnie nie powstrzymałeś? Przecież on mógł coś pomylić albo zrobić nam głupi dowcip! - Kobieta zakryła dłońmi oczy, a Hermiona spojrzała na nią z wątpliwością. Czuła się nieco winna, bo mimo całej swojej inteligencji nie umiała znaleźć zaklęcia na regeneracje. Nawet Madame Pompfrey tego nie potrafiła! Jednak Ginny, kochana Ginny, szukała cały czas i niesiona iskierką nadziei, przybiegła do Nory, aby podzielić się tą nowiną z rodziną.
- Jeśli jest nadzieja, to możemy go wysłuchać... prawda? - Zapytała cicho Angelina, która jako jedna z nielicznych wiedziała, że strata ucha, mimo wiecznych żartów z tego powodu, była przykrym doświadczeniem dla Georga.
- Niby nic nam nie szkodzi. - Szepnął Artur, który wiele wycierpiał przez Malfoy'ów, jednak dla swych ukochanych dzieci mógł znieść wszystko. Każdy mniej lub bardziej entuzjastycznie kiwnął głową, ale Harry stał jakby z boku, obserwując scenę, gdyż wiedział, że Dracon się nie zmienił. I znał jego cele, no, może ich zarys, jednak wiedział, że nie są zbyt dobre.

   Kilkanaście minut potem na stole stał dzbanek z herbatą i kilka talerzy ciastek. Wszyscy siedzieli wyprostowani i z oczekiwaniem wpatrywali się w drzwi. W końcu niezatartą ciszę przerwał Ron, który oznajmił, że musi wyjść zapalić. Szmer krzesełka obudził z transu Harry'ego, który też wstał i chciał podążyć za przyjacielem, jednak w drzwiach stanął długo oczekiwany gość.
- Nie musieliście wstać. - Rozpoczął Malfoy, gdy wszyscy jednym chórem podnieśli się do góry. Tuż za nim, nieco speszona weszła Pansy, która kiwnęła każdemu, ale nikt chyba tego nawet nie zauważył. Wszyscy byli wpatrzeni w Dracona, który stał dumnie, hardo patrząc w oczy Ginny, utwierdzając ją w przekonaniu, że wszystko jest w porządku.

   Po wymienieniu grzeczności i niezręcznej ciszy, wreszcie Draco wstał i podszedł do Granger, która spojrzała na niego z iskierkami wąptliwości w oczach. Jednak to nie jej podał książkę, którą miał przy sobie. Ron chwycił tom i spojrzał na rówieśnika ze zdumieniem.
- Czytałem to na czwartym roku. W sumie dobra lektura. - Otworzył książkę i przeleciał po niej wzrokiem, aż znalazł stronę, która go interesowała. - Tutaj poplamiłem ją sosem pomidorowym. Jak dobrze mieć wkład w edukację! - Dodał, a kilka osób uśmiechnęło się pod nosem.
- Ty czytałeś? - Zapytał Harry, nieco zdziwiony.
- Ano, zdarzyło się. - Ron odchylił się na krześle i spojrzał na Ślizgona. Ogniki w jego oczach nagle zostały zastąpione przez srogi wyraz. Draco uniósł brew do góry w geście zdziwienia. Tego się nie spodziewał. I wcale nie chodziło tu o to, że Ron czytał.
- Mit o Perseuszu jest chyba znany każdemu z tego kręgu, tak? - Zapytał Ślizgon, a Percy prychnął, za co Molly posłała mu złowrogie spojrzenie.
- Co to ma do rzeczy, Draco? - Ginny podchwyciła książkę i pokazała bratu, że za zniszczenie książki nieźle mu się dostanie.
- Perseusz był wnukiem króla Argos, Akrizjosa. Władca ów usłyszał kiedyś przepowiednię, która mówiła o jego śmierci z rąk własnego wnuka. Przerażony, kazał zamknąć swoją jedyną córkę, Danae, w komnacie na samym szczycie najwyższej pałacowej wieży. Żaden mężczyzna nie mógł przekroczyć progu. Jednak władca wszystkich bogów, Zeus, przez szczelinę w dachu dostał się do komnaty pod postacią złotego deszczu. Dziewczyna przyjęła go, a z ich tajemnego związku narodził się Perseusz. Przez jakiś czas udawało się ukryć istnienie dziecka. Jednak, gdy Akrizjos odkrył tajemnicę córki, rozwścieczony kazał zamknąć Danae wraz z noworodkiem w skrzyni i wrzucić do morza. - Draco przechodził po pokoju, aż w końcu zatrzymując się przy Pansy. - Los okazał się jednak łaskawy. Niebawem fale wyrzuciły skrzynię na brzeg wyspy Serifos, gdzie znalazł ją rybak Diktys. Jednak nie jest to prawda. Tak naprawdę to rozgwiazdy uwolniły Perseusza. Reszta mitu to tylko kłamstwo, które zostało spisane przez tego łachmana Diktysa, który chciał być sławny. - Hermiona i Percy w solidarnym geście otworzyli szeroko oczy, bo jak to tak - kłamać w książkach? - Jednak rozgwiazdy nie były bezinteresowne. Chciały, aby Perseusz przyniósł im głowę Meduzy. Chciały stworzyć ląd, na którym będą mogły przebywać, bo ziemia i piasek były dla nich przeklęte. Tak naprawdę były kiedyś gwiazdami, jednak za swą pychę w podglądaniu ludzkiego życia Zeus strącił je do głębin morza, gdzie nie mogły ujrzeć ludzi. Dlatego właśnie Perseusz był dla nich zbawieniem. - Hermiona podniosła rękę do góry, jak uczennica w Hogwarcie, chcąc zadać pytanie. Draco spojrzał na nią pobłażliwie i nieco nonszalancko zapytał, czy ma jakieś pytanie.
- Na rafach koralowych wylegiwała się Andromeda, która przecież potem została gwiazdozbiorem, choć była człowiekiem. - Uniosła dumnie głowę, tak, jak zawsze, gdy dostawała dodatkowe punkty dla swojego Domu.
- Jednak Andromedę zaatakował potwór morski i to Perseusz ją uratował. - Dodał Ron, na co wszyscy spojrzeli na niego w szoku. - No co? Serio czytałem.
- Była przykuta do skały, gdyż miała być ofiarą. Jednak racja, uratował ją Perseusz, który pojął ją za żonę. Rozgwiazdy uwielbiały patrzeć na Andromedę, która tak słodko leżała na skamielinach, że zażądały, aby codziennie przychodziła i im śpiewała. Dlatego obiecały, że jeśli kobieta spełni ich prośbę, to one będą im winne przysługę. Mąż ją przekonał, aby odwiedzała rozgwiazdy, jednak mściwi bogowie, gdy się o tym dowiedzieli, ukarali zarówno Perseusza, jak i stworzenia, zabierając ją do nieba, aby była gwiazdozbiorem.
- To nie koniec historii? - Zapytała retorycznie Angelina, a Draco przytaknął, bo ją akurat szanował za umiejętności gry w Qudicha.
- A ludzie żyli i żyli, aż w końcu narodził się Odyseusz. - Westchnął głośno i warknął na Hermionę, która już chciała wtrącić swoje trzy gorsze. - Podczas wyprawy Odys utknął na mieliźnie i stamtąd uratowały go rozgwiazdy, mówiąc, że to początek spłaty długu wobec przodków. Jak później się okazało to nie on, ale jego żona — Penelopa, była potomkinią Perseusza i Andromedy.
- Jednak co to ma do rzeczy? - Zapytał nieco niegrzecznie, ale rzeczowo Artur.
- Minęło ponad 2000 lat i tak oto narodziła się potomkini o tym samym imieniu, co ukochana Odyseusza. Według legendy, może ona poprosić rozgwiazdy, aby udzieliły jej pomocy. I w większości znamy tę osobę. A szczególnie... - tutaj zrobił dramatyczną przerwę i obrócił głowę z krzywym uśmiechem. - Percy Weasley.

- Mój Pensik? - Zapytał Percy, gdy szok minął, a Hermiona posprzątała zaklęciem resztki kubka, który potłukł Ron.
- Cleanwater, tak? W tłumaczeniu przejrzysta woda. Morze jest przejrzyste. Tylko w takim mieszkają rozgwiazdy, które notabene, mają zdolność szybkiej regeneracji i odtwarzania utraconej koniczyny.
- Czyli..? - Hermiona wstała od stołu, bo nie mogła wytrzymać z ekscytacji.
- Tak. - Kiwnął głową, pełen dumny Draco. - Penelopa Cleanwater jest potomkinią Perseusza i Andromedy. - W pomieszczeniu zapanował istny chaos. Krzyki i pomruki radości. Wszyscy ruszyli się ze swoich miejsc na zmianę, przytulając się i powtarzając, że jest ratunek dla George'a.
- A warunek? - Zapytał Harry, który patrzył spod byka na swojego szkolnego wroga.
- Jaki warunek? - Zapytała z dziecinną naiwnością Molly.
- Chyba nie sądzicie, że zrobił to bezinteresownie. - Wskazał oskarżająca na niego ręką. A Draco cofnął się, urażony jego słowami, jednak na jego usta wpłynął szelmowski uśmiech.
- Dobrze myślisz, Potter. - Podszedł do Percy'ego i George'a, którzy stanęli obok siebie. - Jeśli ci pomoże, liczę na rewanż, Weasley. - Pansy podeszła do mężczyzny i złapała go za dłoń, a Hermiona spojrzała na nią gniewnie. Palisandrowe oczy kobiet mierzyły się nienawistnym wzrokiem, dopóki Percy nie chrząknął znacząco.
- Tylko jest mały problem. Penelopy nie ma teraz w kraju, nie mam z nią kontaktu od roku. - W pokoju znów zapanował istny harmider, a Ron podbiegł do Harry'ego i Hermiony, obejmując ich swoimi długimi ramionami i z uśmiechem siedemnastolatka dodał:
- To co, kochani? Znowu wyruszamy na poszukiwania?

   Hermiona wróciła do domu i nie mogła uwierzyć, że Ron, ona i Harry znowu wyruszą w świat. Towarzyszyć im będzie Percy i, o zgrozo, Malfoy z Pansy. Wszystko wydawało jej się zbyt pogmatwane, by dzisiaj o tym myśleć. Jutro zaczynała nową pracę i była pewna, że nie zrobi dobrego wrażenia. Już marzyła, aby oprzeć się o palisandrowe biurko, pomarzyć i usnąć spokojnym snem, gdzie będzie panował spokój i ład. Jednak wiedziała, że tak nie będzie, bo w końcu jest Hermioną Granger, jedną ze Złotej Trójcy, która znów stanie do walki.
   Hermiona ceniła rodzinę. Wiedziała, że zrobi wszystko, aby jej pomóc. Dlatego za trzy dni ruszy na poszukiwania, zostawiając za sobą nową posadę i niezbyt dobre wrażenie. Ruszy w świat, zamykając w czterech ścianach palisandrowe biurko, a jej oczy dokładnie tego samego koloru spojrzą ostatni raz na przepełnioną miłością twarz Molly, która ucałuje ją w czoło i powie, aby na siebie uważała.
   Praca była ciężka. Ta w Ministerstwie, ta w domu, ale i ta, którą wykonywała nad sobą. Hermiona Granger była osobą o palisandrowym, twardym spojrzeniu, który oznaczał wielki wysiłek, który włożyła w swoją samorealizację. Hermiona stała tam, gdzie stała i, gdy zamykała oczy, oddając się w mitologiczną krainę Morfeusza, pomyślała, że to palisander był kolorem pracy.


*-*-*-*
Witam po długiej przerwie! :) Mam nadzieję, że nikt nie obraził się za moje małe kłamstwa w przedstawieniu mitologii, jednak ta historia pasowała mi tu idealnie.
Niedawno minął rok bloga, a ja mam już za sobą aż 10 postów! :) Dziękuję wszystkim za czas poświęcony czytaniu i komentowaniu! <3 Jesteście najlepsi! :* :)