piątek, 27 listopada 2015

Rozdział VIII - Sepia

  

   Papieros, którego palił był już jego trzecim. Trzecim w ciągu ostatnich piętnastu minut. W sumie miał się tylko odstresować, uspokoić, by nie zniszczyć jakiejś rzeczy w jakże cudnym salonie jego matki. Chyba by go przeklnęła, choć z natury jest bardzo spokojną i wyrafinowaną kobietą. Ale, gdy chodziło o jej dom wszystko musiało być idealne. Kolor poduszek nie mógł się gryźć z kolorem kanapy, a kolor kanapy z kolorem ścian, a żyrandol musiał podkreślać barwę i kształt stolika. Czy jakoś tak. Gdy jego rodzicielka zaczynała opowiadać, jak jej przyjaciółka z klubu "Czar-Szyku" dobrała złą ramę do osiemnastowiecznego obrazu, czym zniekształciła przesłanie tworu, wyłączał się. Najzwyczajniej w świecie jej nie słuchał. Wychodził później na papierosa i opierając się o barierkę balkonu, śmiał się z próżności tych kobiet. Ale dzisiaj nawet nikotyna mu nie pomagała. Spojrzał na kobietę jeszcze raz i mocniej zaciągnął się dymem. Przymrużył oczy i wypuścił dym z płuc, a ciemny obłok przysłonił mu na chwilę widok.
- Okej, rozumiem. - Zgasił papierosa o dno popielniczki i pomachał nad nią dłonią, aby odgonić od siebie ten metaliczny zapach. Schował paczkę do tylnej kieszeni i oparł się o ścianę, bo był pewien, że jeśli usiądzie to coś zniszczy. Definitywnie coś rozwali. Westchnął głośno i poprawił marynarkę. W całym pomieszczeniu panowała cisza, która była słowami, których żadne z nich nie umiało wypowiedzieć. Słowami osamotnienia, pustki i czasu, podczas którego każde z nich obrało ścieżkę, z której nie ma już powrotu.

- Państwo Granger! Witam, witam! Jak minęła podróż? Ciężko, prawda? Mój mąż jest fascynatem mugolskich wynalazkach i mówił mi trochę o samocholotach. - Molly Weasley przywitała małżeństwo w progu domu, gdy tylko zostali przywiezieni przez jej męża, Artura. Po chwili ze schodów zbiegł Ron z Hermioną, który pomógł ojcu z walizkami, próbując uniknąć wzroku ojca dziewczyny, który chyba miał do niego jakieś uprzedzenia.
   Po kawie i obiedzie w obieg poszedł album, który był przekładany z rąk do rąk, wywołując śmiech, skrępowanie i ukryte łzy. W każdym wywoływał tak różne emocje, ale wszystkich tych ludzi łączyły więzy i wspomnienia. Mniejsze i większe, ale tak samo ważne.
- A to? - Zapytała kobieta, gdy już jej rodzice wrócili do hotelu, gdyż ich dom rodzinny wynajmowała przemiła rodzina Smith'ów, którzy zajęli się w końcu ogródkiem, który powoli zamieniał się w dzicz. A było to ulubione miejsce Hermiony. Od dzieciństwa przychodziła tam, aby w cieniu rozłożystej wierzby uczyć się i oddawać się w świat książek. Strona za stroną, pamiętała wszystko, bo każda kartka, każde słowo i każdy liść, który spadł tworzył jej historię. Historię Hermiony Granger.
- Tata zrobił je dzień przed wyjazdem do Hogwartu. Musisz przyznać, że byłem bardzo uroczym dzieckiem. - Mały rudzielec marszczył brwi i nos, gdy Molly głaskała go po głowie. W tym momencie rozpoczęła się historia Rona.
   Zdjęcia były lekko brązowe i gdyby Weasley znał więcej kolorów określiłby je jako sepię. Ale nie znał tego koloru i uznał, że są żółte, a Hermiona zaśmiała się głośno. Mała rzecz, zwyczajna rozmowa, a sprawiła, że mogła zajmować jedno z ważniejszych miejsc na liście jej wspomnień.

   Harry okrył się mocniej płaszczem, a z jego ust wyleciał obłoczek powietrza. Włożył ręce do kieszeni i pochylił się do przodu. Stał tak dłuższą chwilę, aż w końcu jednak zdecydował się usiąść na ławce. Wpatrywał się w nagrobek z obojętnością i pewnego rodzaju odrazą. Szanował Severusa Snape'a. Jako człowieka, wykładowcę, dyrektora Hogwartu. Szanował go także jako Śmierciożercę. Ale nie mógł uszanować tego, że ten człowiek nie żył. Zginął jako wróg świata, jego wróg. Tak nie powinno być. Profesor Snape, sam nawet nie wiedział, kiedy zaczął go tak tytułować, całe swoje życie poświęcił, by udowodnić, że nawet jeśli wszyscy spiszą cię na straty, to i tak możesz się podnieść. Severus Snape nie był zdrajcą. Był odrzucony przez jego matkę, wyśmiany przez kolegów, aż wreszcie zmanipulowany przez Voldemorta. Smutne życie, smutnego chłopca, które stało się piękną historią. Harry pamiętał i dopóki żył, nie pozwoli zaginąć myśli o mężczyźnie, który pomógł mu ukształtować jego historię.

   Pansy Parkinson siedziała w salonie Blaise Zabiniego i czekała na Draco. Po ich dość ciężkiej rozmowie, a raczej wymianie kilku krótkich zdań, zapanowała cisza. Zegar tykał, a ona wraz z nim odliczała sekundy. Jedna, druga, trzecia... Czas mijał, a ona patrzyła na mężczyznę i obserwowała zmiany, jakie w nim zaszły. Wciąż nosił taką samą fryzurę, a jego oczy nie straciły swojego blasku, ale rysy twarzy wyostrzyły się, nadając mu groźny wygład. Urósł może jeszcze ze dwa cale i teraz naprawdę wyglądała przy nim na niską, chociaż miała prawie metr siedemdziesiąt. Jego obojczyki zapadły się jeszcze bardziej, co strasznie jej się podobało. Zabini był wysportowanym chłopakiem, takim w jej typie. I wtedy sobie uświadomiła.
- Dlaczego nigdy nie byliśmy razem? - Blaise uniósł swoje ciemne brwi do góry, a potem, dokładnie wypracowanym gestem złapał się za koszulę i odciągnął od siebie tak, aby lepiej mogła widzieć jego obojczyki.
- Wiesz, Pansy, ja też się dziwię, że nie chciałaś tego. - Spojrzał na nią i oboje wybuchnęli śmiechem. - A tak serio, to byłaś snobką, która miała się za królową świata i nie byłaś zbyt ładna. - Widząc jej zszkowowany i zarazem wściekły wzrok, a także to, jak napięła się i chyba chciała wstać, zaczął się jeszcze bardziej śmiać. W spazmach czegoś pomiędzy kaszlem, a rechotem wydusił, że był to żart i nie wierzy, że tak zareagowała.
- Ale Pansy, na trzecim roku, to ja za tobą szalałem! Ale ty wolałaś Draco. Smutno trochę. - Parkinson wstała z fotela i usiadła na kanapie obok przyjaciela. Złapała go za dłoń i oparła głowę o jego ramie.
- Więc dlaczego nie spróbujemy teraz? - Zapytała, a on puścił, mocniej złapał jej dłoń i obrócił głowę tak, aby jego usta znajdowały się obok jej ucha.
- Dlatego, że to przeszłość, Pansy. A przeszłość powinna nią pozostać. - Szepnął i pocałował ją w czubek głowy. Długoletnia znajomość i przyjaźń przetrwały wiele, ale teraz umocniła się jeszcze bardziej.
   Mury zbudowane z czasu milczenia, runęły.

- Cóż za ckliwe spotkanie, Potter. - Zbliżała się osiemnasta, a Harry ciągle siedział przy grobie. Jego ręce dygotały z zimna, tak samo jak reszta ciała. Odwrócił głowę w kierunku głosu i przeszedł go dreszcz, bo do jego karku doleciało zimne powietrze.
- Malfoy, co ty tutaj robisz? - Zapytał, gdy ten usiadł obok niego.
- Nic, w sumie przyszedłem obejrzeć film, ale nie wiem, gdzie mogę kupić popcorn. - Poprawił szalik i zapalił papierosa. Dym był gęsty i mocno odznaczał się na tle ciemnego nieba. Wszystko spowił już mrok i tylko żarzący się papieros był źródłem światła.
- Nic się nie zmieniłeś, Malfoy. Nadal jesteś chamskim i okropnym Ślizgonem. - Syknął, gdy dym dostał się do jego nozdrzy. Ron palił, ale nie aż tak mocno i śmierdzące papierosy.
- Węże się nie zmieniają. Zrzucają skórę, ale nadal mają drugą. - Harry zrozumiał aluzję. Szybko wstał i myślał nawet, że go uderzy, ale w porę się powstrzymał.
- A co z twoją ręką? To też była część twojego planu? - Usiadł z powrotem i potarł ręce, bo znów owinął go chłód wieczora.
- Raczej skutek uboczny. Ale cele zostały osiągnięte. - Wstał i zgasił papierosa o podeszwę buta. - Też przyszedłem powspominać. Teraz wszystko się zmieni, Potter, bądź gotowy.
   I odszedł, a noc pochłonęła jego postać.

   Hermiona głaskała jeszcze płaski brzuch Ginny. Rozmawiały o przyszłości, o tym, jak wszystko się zmieni. Obie były pełne obawy, ale przepełniało je też szczęście. Mały Potter miał pojawić się na świecie pod koniec sierpnia. Weasley nawet nie dopuszczała do myśli, że będzie to dziewczynka. Ona sama była wyjątkiem spośród siódemki rodzeństwa, więc szanse były naprawdę niewielkie.
- Jutro masz rozmowę o pracę? - Zapytała Ginny, gdy Hermiona skończyła bawić się jej włosami, które łaskotały jej brzuch.
- Mhm. - Odburknęła tylko, całkowicie pochłonięta jej nową zabawą. Była bardzo zestresowana i nie chciała o tym rozmawiać.
- Boisz się? - Kobieta sięgnęła po kostkę czekolady leżącej na stole i włożyła ją do ust, rozkoszując się jej słodkim smakiem.
- Mhm. - Odpowiedziała znowu, a Ginny przewróciła tylko oczami, biorąc kolejną porcję.
- Może zostań Aurorką, jak Harry i Ron? Ale wiesz, tak na stałe. W innym oddziale, całkowicie niezależna. Kingsley pewnie przydzieli ci jakichś młodych, niestety młodszych niż my, gorących i wysportowanych...
- Ginny! - Krzyknęła oburzona Granger, od razu podnosząc się do siadu. - Ja mam Rona!
- Ale pomarzyć zawsze można, nie? - Weasley włożyła już piątą kostkę do ust i popiła sokiem. I tak przytyje podczas ciąży, a jeden kilogram w tą czy w tą nie zrobi jej różnicy.
- W sumie to tak. - Obie wybuchnęły śmiechem. Młodsza z kobiet podniosła się i podeszła do szafki. Wyciągnęła z niego obszerny album i położyła go na swoich kolanach. Tomiszcze było złote, z czerwonymi ornamentami przypominającymi smoka. "Nigdy nie drażnij śpiącego smoka", głosił napis. Motto Hogwartu. Ich osobista historia.
- To..? - Zapytała cicho Hermiona, a Ginny kiwnęła nieznacznie głową.
- Nasze wspomnienia. Dziennik Collina.

   Hermiona siedziała w swoim ulubionym fotelu z lampką na stoliku i z albumem na kolanach. Złożyła ręce jak do modlitwy, przyłożyła je do ust i wzięła głęboki oddech.
- No dobrze, Hermiono. - Powiedziała głośno, co nienaturalnie zabrzmiało w pustym mieszkaniu. - Jutro zaczynasz wszystko od nowa. Będziesz nową Hermioną Granger. Dzisiaj ostatni raz, będziesz wspominać. Nigdy więcej nie będziesz patrzeć w tył. - Wzięła kolejny głęboki wdech i zaśmiała się głośno. Jednak bez wina się nie obejdzie.
   Pierwsze dwie strony to spis osób, które zostały uwiecznione na zdjęciach. Obok nich był rok ich urodzenia i dom, do którego należeli. Ona znalazła się pod numerem 16, Harry 34, a Ron 49. Sprawdziła cały jej rocznik i mocniej ściskała stronnice, gdy widziała, że obok daty urodzenia widnieje też data śmierci. Wspomnienia Lavender odżyły. Przyjaźń, a potem gorąca nienawiść o Rona. Wszystko zlewało się w jedno uczucie. W smutek. W tragiczną rozpacz nad młodą dziewczyną w ślicznych kręconych włosach, która nie może jej teraz zobaczyć i pomóc związać włosów w kok, tak jak robiła to w Hogwarcie.
   Kolejne nazwiska, kolejne wspomnienia. Collin, którego dorobek trzymała na kolanach, młodszy o rok, nie zdążył zasmakować życia. Nie zrobił też tego Fred, jej ukochany przyjaciel. Ale wojna zabrała także Tonks i Remusa, ludzi, którzy dopiero niedawno znaleźli miłość.
   Następna strona była zatytułowana datą "1991". Posiadała tylko sześć zdjęć. Jej, Rona, Harry'ego i Nevillea pod koniec roku z Pucharem Domów. Kolejne to cały ich rocznik, a cztery następne to urywki całego roku. Nawet nie pamiętała, kiedy zrobiono te zdjęcia. Wiedziała, że pewnie znajdzie je też w Kronikach Hogwartu.
   Drugi rok.
   Mimo jej przyjaźni z Ronem i Harrym nadal czuła się odrzucona przez społeczeństwo. To właśnie wtedy pierwszy raz poczuła się gorzej z powodu tego, że jest mugolką. Nie, nie mugolką. Czarownicą mugolskiego pochodzenia.
   Nie była szlamą. To Malfoy tak uważał. Nie była gorsza. Nie była też lepsza. Byli równi. I wtedy, szybkim ruchem przewróciła strony i zaczęła przeglądać nazwiska. Dracon Malfoy zajmował 27 miejsce.
   Trzeci i czwarty rok były czasem przyzwyczajeń. Do walki, nieodwzajemnionej miłości, bólu, ale i poczucia stabilizacji. Ze zdjęć zniknął Cedrik, ale pojawił się Syriusz, który kilka stron dalej zanika.
   Wszyscy znikają...
   Piąty rok przyniósł ból. Fizyczny i psychiczny. Tylko ból. Gwardia się rozpadła, Harry załamał, a Ron odsunął od niej, bo sam nie umiał żyć ze świadomością straty.
    Zdjęcia zaprowadziły ją na szósty rok. Śmierć Albusa Dumbledora przeszła do historii. Książę Półkrwi także. A tajemnica Malfoya została rozwiązana.
   Nie było siódmego roku. Nie było go dla nich. Był dla niej, ale nie dla jej przyjaciół. Nie każdy przeżył, nie każdy powrócił, nie każdy nauczył się żyć.
   I choć album zachowywał w sobie same dobre wspomnienia, to wiele postaci przekreślone było czarnymi wstążkami. Krucze więzy oplatały jej serce i dusiły. Hermiona nie mogła złapać oddechu, bo to, co wydarzyło się niespełna kilka lat temu będzie żyć z nią wiecznie. Ale nie tylko z nią. Z całym światem, który będzie zmagał się z bólem straty. Historia nigdy nie pozostanie tylko historią. Będzie ciągnąć za sobą kolejne wydarzenia, a kolejne pokolenia Ronów, którzy będą najbardziej cenić przyjaźń, Harrych, którzy nie będą mogli znieść ciężaru rzuconego im na barki i przemądrzałych Hermion znów stanie do walki.
   Niezatarte koło życie.
   Sepia była kolorem wspomnień.

sobota, 12 września 2015

Rozdział VII - Chamois



   W domu Weasleyów panował istny chaos. Melodyjny głos Celestyny Warbeck wypełniał całą Norę idealnie współgrając z zaklęciami wypowiadanymi przez Molly, gdy ta sprzątała salon. Wszystkie meble lewitowały w powietrzu, by potem opaść na swoje miejsce, tym razem już czyste i odkurzone. To właśnie zapach kurzu i  pieczonych ciast najbardziej kojarzył się Hermionie ze zbliżającymi się świętami. W rodzinnej atmosferze choć na chwilę chciała zapomnieć o bólu, który sprawił jej zawód ostatnich dni. Nie chodziło nawet o samego Gawaina i jego fałszywą naturę czy słowo, którym ją określił. Zniszczył w niej wiarę w samą siebie. I choć wiedziała, że idee Voldemorta przez wiele lat będą jeszcze opiewane i wyznawane, to nie sądziła, że znajdzie jego wyznawców w Ministerstwie. Oczywiście, nowy stystem władzy nie był do końca dopracowany, ale urzędnicy zajmujący wyższe stanowiska byli wybierani przez samego Ministra! A Shacklebolt był rozsądny. Sam kiedyś pracował jako Auror, więc powinien wiedzieć jak ważna i odpowiedzialna jest to praca. Jednak mogła go zrozumieć choć odrobinę. Przez wiele miesięcy Ministerstwo było w rozsypce, a świat potrzebował stabilizacji. Może właśnie dlatego taka gnida jak Gawain zajęła tak ważną pozycję..?
- Kiedy masz zamiar odwiedzić Teddy'ego, Harry? - Przyjemny głos Ginny wyrwał ją z zamyślenia. Zbliżały się święta. Jej rodzice przyjadą za dwa dni, więc powinna się cieszyć i oddać atmosferze. O nowej pracy pomyśli później. Teraz powinna pomóc Ginny, która zawzięcie mieszała masę na ciasto w misce.
- W pierwszy dzień świąt. Tak umówiłem się z ciocią Andromedą. - Krzyknął z salonu, w którym razem z dziećmi Billa, który wraz z Fleur musieli pracować nawet trzy dni przed świętami, ubierał choinkę.
- Nie mogę uwierzyć, że nazywa ją ciocią. To takie urocze i dziwne. - Weasley zaśmiała się cicho, a odrobina masy spłynęła na blat stołu.
- To rodzina Syriusza, więc także i jego. - Hermiona spojrzała na nią rozczulona. Teraz to Ginny była jego rodziną. Potter będzie świetnym ojcem, a ona matką. Stworzą wspaniały dom dla małej istotki, która miała narodzić się za kilka miesięcy. W pewnym odruchu podeszła do dziewczyny i przytuliła ją.
- Hermiona? Coś się stało? - Zapytała dziwnie podejrzliwym głosem.
- Nie, nic. Tak mi się zebrało na czułości. - Powiedziała ze śmiechem. Odsunęła się od niej i jednym ruchem wyczyściła ich ubrania, które pobrudziły się ciastem. - Wiesz, ta świąteczna atmosfera.
- Tak, te święta będą niesamowite. - Pieszczotliwym gestem dotknęła swojego delikatnie zaokrąglanego brzucha. Jeszcze nie powiedziała rodzicom, że na świat przyjdzie nowy członek rodziny Potter. Te święta miały przynieść wiele niespodzianek.

   Mała sówka zahukała i wleciała do salonu Weasleyów. Zrobiła obrót i Prorok Codzienny wylądował idealnie w rękach Artura. Ten pogłaskał zwierzątko po łebku i dał jej świąteczne ciastko. Puchacz wyleciał tak szybko, jak się pojawił, zostawiając za sobą delikatne płatki śniegu na oparciu kanapy, które zaczęły wtapiać się w obicie.
Artur rozłożył gazetę i poprawiając okulary zaczął ją przeglądać. Liczne reklamy, ogłoszenia, krótkie historyjki czy życzenia świąteczne nie przykuły jego uwagi. Główny temat numery, czyli nowe poszlaki w sprawach niezłapanych Śmierciożerów też go nie interesowały. Wiedział to wszystko, a nawet więcej, niż chciał się przyznać. Wypowiedź Gawaina była jak zwykle bez sensu, pełna błędów, nieodrzeczeń i pomyłek, a osoba, która przeprowadzała z nim wywiad, zadawała pytania, na które nie miał zielonego pojęcia, dlatego nawet nie zwrócił uwagi, gdy śmiał się w głos z artykułu, którego na początku miał nie czytać.
- Molly! Molly! Musisz tego posłuchać! - Wołał pełen śmiechu, ocierając łezki spod oczu.
- Jeżeli jest to coś, co nie jest pilne, Arturze, to niepotrzebnie mnie tutaj ściągnąłeś. Muszę jeszcze odkurzyć pokój gościnny dla Billa i Fleur! A mamy tak mało czasu, jesteśmy w kompletnej rozsypce. Ja nie wiem, Arturze, czy damy radę. - Przepasana fartuchem sukienka Molly wyglądała ładnie, choć w niektórych miejscach była zakurzona. Sama pani Weasley wyglądała na zmęczoną, ale szczęśliwą.
- Tak, tak, skarbie. Posłuchaj tego. - Mężczyzna poprawił okulary i zaczął czytać, nieco prześmiewczo akcentując niektóre zdania.
W październiku ubiegłego roku Biuro Aurorów przeszło gruntowną zmianę. Tymczasowy szef Biura, Daniel Chicc, zrezygnował z pełnionej funkcji z powodów rodzinnych, mianując swoim następcą Roberta Gawaina, który jak twierdzą jego współpracownicy jest bardzo dobrym i sumiennym przełożonym.
- Rozumiesz, Molly? "Bardzo dobrym i sumiennym!" - Zaśmiał się znów w głos, a okulary zsunęły mu się delikatnie ku czubkowi nosa. - Ale to nic, słuchaj dalej. - Dodał, widząc minę żony. Wyrażała zarówno zniecierpliwienie jak i nutę ciekawości.
To właśnie jego charyzma pomogła schwytać dwójkę groźnych Śmierciożerców G. Mulcibera i V. Avery'ego. Jak sam mawia, to praca całego zespołu, jednak jego członkowie mówią co innego. "To głównie zasługa Roberta. To on wysłał naszą grupę na południe Anglii. Niestety sam nie mógł wyruszyć z powodu niedokończonych spaw w Biurze. Dowodzenie oddał Potterowi i Weasley'owi, którzy także są z niego bardzo zadowoleni." - powiedziała Patricia Grimm, asystentka Gawaina.
Sam Gawain był nieco przeciwny udzielenia wywiadu, ale nasi wierni czytelnicy zmotywowali go do powiedzenia kilku zdań specjalnie dla Proroka Codziennego. "Moją rolą jest wspomaganie Ministerstwa" - mówi skromnie. "Większość oklasków należy się Harry'emu Potterowi i jego oddanemu kompanowi, Ronowi Weasley'owi, którzy zarządzali całą akcją. To ich zasługa." Dodał również w sekrecie, że jedna z pracownic przeprowadziła sabotaż, aby misja się nie udała, co odbiło się na zdrowiu wyżej wymienionej dwójki. Jak twierdzą nasze źródła osobą, która próbuje strącić obecnego szefa Aurorów z jego stołka...
- Oni chyba oszaleli! - Krzyknął rozgniewany Artur, który w gniewie zmiął gazetę. Okulary spadły mu na kolana, a na twarzy, zamiast radości malowała irytacja.  - Piszą, że to Hermiona!

   Prorok Codzienny był przekładany z rąk do rąk, a Hermiona uznała, że papier, na którym go wydrukowano jest ładny. Tyle razy już widziała ten nagłówek i czytała całą treść, że tylko kolor w całym wydaniu jej się podobał. No, może też życzenia na stronie siódmej. Wytłumaczyła wszystko i chyba tylko Ron był z niej dumny. Jej kochany Ron. Reszta była zbyt oburzona, aby zwrócić na nią uwagę. Tylko Ginny siedziała jakoś cicho, bawiąc się włosami. Granger wiedziała, że obwinia się o tą całą sytuację. Ale to nie była jej wina. Sama podjęła decyzję.

   Święta minęły w spokojnej atmosferze. Oprócz ogólnego oburzenia, inne negatywne emocje nie zakłóciły sielanki, która napłynęła do domu Weasley'ów. Wielką niespodzianką okazała się ciąża Ginny, którą Molly wspominała na każdym kroku i już była nadopiekuńcza co do stanu córki. Większość czasu zajęło także planowanie ślubu, który Harry i panna Weasley zaplanowali na przyszły rok. Wśród śmiechu i łez szczęścia wszyscy otrzymali nie tylko prezenty, a także poczucie stabilizacji. Hermiona była pewna, że to właśnie tutaj, w przytulnym saloniku Weasley'ów jest jej miejsce.

   Mały Teddy Lupin był wyrośniętym, choć trochę grubym chłopcem. Miał pięć lat, a wyglądał na siedem przez ciemny kolor włosów. Był idealnym odzwierciedleniem swojego ojca, choć metaformagię odziedziczył po matce. Miał szpiczastą twarz, z mocno wysuniętym podbródkiem i grzywką opadającą na oczy. Pulchne policzki miał rumiane, a oczy śmiejące się do każdego, kto okazał mu trochę serca.
   Harry idealnie rozumiał Teddy'ego i daltego próbował stworzyć mu dom, by chociaż on nie musiał  odczuwać aż tak braku rodziców. Andromeda mimo usilnych starań nie mogła zastąpić mu matki. Sama nadal odczuwała stratę męża. Wojna nie oszczędziła nikogo.
Wraz z Ginny, Ronem i Hermioną, którzy uparli się by z nim przyjść zapukali do drzwi, za plecami trzymając prezent dla chłopca. Niestety w drzwiach stanęła Andromeda, która uściskała każdego i zaprosiła do środka, uprzedzając, że Teddy jest w salonie z resztą gości.
Mały, gdy tylko zobaczył Harry'ego rzucił mu się na szyję, jakby w ogóle nie zauważając jego towarzyszy. Ginny i Hermiona wymieniły rozczulone spojrzenia, a Ron parsknął cicho, trzymając prezent.
- Wujek Harry! Wujek Harry przyszedł! -krzyczał i wbiegł głębiej do pokoju, ciągnąc go za rękę. - Ciociu, wujek przyszedł!
- Widzę, Teddy. Dzień dobry, Harry. - Wysoka blondynka podała mu smukłą, bladą dłoń uśmiechając się do niego.
- Pani Malfoy. - Potter delikatnie uściskał jej dłoń, a po chwili to samo zrobił Ron. Z dziewczętami wymieniła tylko krótkie skinienie.  Harry wyczuł napięcie wśród towarzystwa, więc postanowił zmienić temat. - Teddy, chcesz zobaczyć prezent? - Wybraniec odciągnął małego na bok, gdzie przez moment rozpakowywał pudełko.
- Miotła, miotła! Patrz, ciociu! To miotła! - Lupin  zaczął biegać wokół pokoju z wysoko uniesionymi rękami, by wszyscy widzieli jego nową zabawkę.
- Dostałem taką samą! O kurczę, mały! Daj się też pobawić! - Ron zaczął go gonić, a Teddy wszedł na miotłę i z małą pomocą Pottera wzleciał do góry.
- Harry, mój drogi, nie powinieneś kupować mu takich prezentów. Rozpieszczasz go. - Do salonu weszła Andormeda, niosąc przekąski i kubki parującej herbaty. Cudem uniknęła zderzenia z chłopcem i płynnym ruchem zatrzymała zaklęcie, tak, że mały wylądował na kanapie ze śmiechem.  - Ty też, Narcyzo. Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby się puszył.  I tak czasami jest nieznośny.- Mimo, że narzekała na wnuka, patrzyła na niego z miłością i widoczną troską. Mały uśmiechnął się pokazując rządek białych ząbków i wysłał babci całusa.
- Dzieci są po to, żeby je rozpieszczać. - Ginny posadziła sobie małego na kolanach, a Hermiona stanęła obok Rona, który złapał ją za rękę. Przez chwilę patrzyła na całą scenę z boku, rozczulając się nad miłością, którą dało aż się wyczuć w tym pokoju. Narcyza jakby dopiero teraz ją zauważyła, spojrzała na nią i uniosła idealnie wypielęgnowane brwi.
- Czytałam o tobie w Proroku. - Powiedziała, przekrzywiając głowę w lewą stronę. Już chciała kontynuować, gdy przerwał jej surowy głos Andromedy.
- Narcyzo! Mamy święta! Dajże dziewczynie odpocząć. - Fuknęła na nią i pogroziła palcem, tak jak zawsze robiła to wnuczkowi. Przenikliwy wzrok pani Malfoy towarzyszył Hemrionie przez kolejną godzinę.

- Lucjuszu! - Uradowana Andromeda powitała swojego szwagra w drzwiach około czternastej. Malfoy senior nic się nie zmienił. Może trochę posiwiały mu włosy, ale cała jego postawa i mimika twarzy pozostała takie same. Mąż Narcyzy stanął obok niej i po wymianie kilku zdań z gospodynią, rozpoczął rozmowę z Ronem i Harrym. Lucjusz nadal aktywnie wspierał Ministerstwo, a także piastował jedną z ważniejszych pozycji w Departamencie Współpracy Czarodziejów.
   W tym samym czasie Teddy siedział na kolanach Narcyzy i opowiadał, jak pomagał babci w przygotowaniu puddingu. Towarzystwo kobiet co chwilę wybuchało śmiechem, a gospodynia co rusz poprawiała chłopca, gdy ten zbyt zboczył z opowieści. Chwilę później, gdy Lupin skończył mówić, całe towarzystwo, łącznie z mężczyznami, było rozluźnione i w dobrych humorach.
   Po kilku w chwilach w drzwiach pojawił się i syn Malfoy'ów, który najpierw przywitał się z gośćmi i Andromedą, a dopiero potem dał chłopcu prezent. Mały rozpakował go szybko i podrapał się po głowie, lekko zakłopotany.
- O kurcze, wujku. Już taką mam. Wujek Harry mi kupił. - Lupin pokazał mu dokładnie taką samą miotłę i spojrzał na niego z wyrzutem. Babcia szybko go upomniała, ale towarzystwo patrzyło na niego z rozczuleniem. Patrzył to na Pottera, to na Draco nie wiedząc co powiedzieć. W tej chwili wydawał się bardzo zagubiony, trzymając obie miotły, jakby to one miały zadecydować o jego życiu. Malfoy widząc jego zmieszanie kiwnął głową w stronę Harry'ego i oboje podeszli po chłopca. Wszyscy obserwowali w ich napięciu, a Lucjusz i Ron podeszli do swoich kobiet, by nie przeszkadzać tej dwójce.
- Wiesz, Teddy... W życiu każdego człowieka pojawiają się takie momenty, podczas których musi podjąć decyzje. - Harry ukucnął obok niego i odłożył obie miotły na bok, a chłopczyk spojrzał na nie ze zdezorientowaniem. - Ale masz przyjaciół i rodzinę, która pomoże ci je podjąć. Ale niezależnie, jaka ona by nie była, ja, ciocia Andromeda, Draco i każdy w tym pokoju będzie cię kochać, wiesz? Może to nie jest odpowiedni moment, ale ważne, żebyś o tym pamiętał. - Potter spojrzał na Hermionę, a ta zarumieniła się, zażenowana. - Dobrze?  - Dodał ze szczerym uśmiechem, a Malfoy prychał cicho, choć jego twarz też zdobił uśmiech. On też ukucnął obok chłopca, ale w przeciwieństwie do Harry'egp wziął do rąk miotły i podał je chłopcu.
- Te miotły nie są takie same. Ta - pokazał na do połowy odpakowany prezent w kolorze chamios. - jest ode mnie, a ta - podał mu drugą, na której wcześniej latał. - jest od Pottera. I w zależności, o kim będziesz w danej chwili myślał, tej użyjesz, okej? - Poklepał go po głowie i wstał, otrzepując kolana. Chłopiec skinął głowa i z dwoma miotłami w dłoniach pochylił się, by wejść na nie. Na pytanie Rona, dlaczego używa dwóch, odpowiedział krótko, że teraz myśli i o Harrym, i o Draco. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Hermiona znów poczuła, że ma gdzieś swoje miejsce.

- Palisz? - Zapytał Ron, gdy spotkał Draco na balkonie. Opierał się o zaśnieżoną barierkę, nonszalancko paląc papierosa. Nie odpowiedział, tylko wyciągnął do niego paczkę, która była do połowy opróżniona. Weasley z grzeczności wziął jedną i odpalił. Po chwili ciszy Ron odetchnął głęboko i odchrząknął, by zwrócić na siebie uwagę.
- To nadal aktualne? - Zapytał, skiepując na kupkę śniegu. Malfoy nawet się nie ruszył, ale wiedząc, że nie ma zamiaru odpowiadać, kontynuował. - On się nie zgodzi. To wbrew prawu, Malfoy.
- A ty? Ty się zgodzisz? - Odwrócił się w jego stronę i posłał mu wyzywające spojrzenie. Weasley odparował je, wiedząc, że to tylko prowokacja. Pokręcił powoli głową, nadal utrzymując kontakt wzrokowy. - W takim razie rozumiem. Za dwa dni wyjeżdżam. Ten psychopata ją śledzi. Ostatnio dostała pogróżki i...
- Nie rozumiem, dlaczego tego nie zgłosicie? To nękanie i przemoc. Fizyczna i psychiczna. Moglibyście go na kilka lat osadzić w Azkabanie. - Przerwał mu, machając ręką to w jedną, to w drugą stronę.
- Wiem, ale jesteśmy Ślizgonami. Wy, Gryfoni jesteście zbyt naiwni. Zemsta potrzebuje czasu, Rudy. - Dodał, gasząc papierosa i wchodząc do domu.

   Hermiona patrzyła na opadające płatki śniegu, na śpiącego Lupina i na rozmawiające Ginny i Narcyzę. Obie odczuły stratę z rąk tej drugiej rodziny, a mimo to próbowały się poznać. Słuchając Andormedy, uśmiechnęła się pod nosem. Czasami zima przynosi dobre wieści. Każda nowa wiadomość miała jakąś wartość. Kiedyś dużo się uczyła, o eliksirach, transmutacji, o wszystkim. I choć dawno zrozumiała, że to tylko książkowa wiedza, dopiero teraz odczuła, że i ludzie ją czegoś nauczyli. Teraz powoli ona zaczyna uczyć innych, choć nie zaprzestaje kształcenia samej siebie. A kolor tych nauk raził w oczy jak pogięty Prorok w salonie państwa Weasley. Hermiona znów uznała, że mimo tych negatywnych opinii chamois jest ładnym kolorem.



*-*-*
Tak zwany zapychacz fabuły. :D
Chyba w pisaniu najciężej jest dobrać kolor. :D
Tak, one są bardzo ważne. :) 
Przepraszam, że tak długo mnie nie było :c "Chamois" jest pisany na siłę, ale musiałam coś opublikować, niestety. :c Mam nadzieję, że szybko powróci do mnie wena, a fabuła będzie lepiej się rozrysowywać z każdym nowym rozdziałem. :D
Pozdrawiam! :D

piątek, 10 lipca 2015

Rozdział VI - Ametyst



    Młoda kobieta stała na peronie Beauly, oczekując pociągu, który miał przyjechać dokładnie za trzy minuty. Poprawiła koka, którego związała przed wyjściem i usiadła na walizce. Obok niej stały wolne ławki, ale nawet nie chciała pomyśleć ile zarazków i odchodów latających niedaleko ptaków może się na nich znajdować. Mimowolnie przesunęła swój wzrok nieco dalej, na kasę biletową, gdzie urocza blondynka udzielała informacji jakiemuś starszemu panu, miło się przy tym uśmiechając.
- Ckliwy widok. - Syknęła pod nosem. Bolała ją głowa, chociaż była dopiero jedenasta. Szkocja źle na nią działała. Chciała wrócić do Londynu, porozmawiać z matką, pojeździć na koniach z ojcem i spotkać się z Draco. Bardzo żałowała, że Blaise nie ma chwilowo w kraju. Głównie dzięki niemu i Malfoyowi udało jej się podjąć decyzję. Powinna im podziękować.
    Po Drugiej Bitwie o Hogwart, w której na szczęście nie brała udziału, wyjechała. Rok i tak zakończył się szybciej, co oznaczało, że nie trzyma jej nic w Wielkiej Brytanii. Była wolna. Przez długi czas była w szoku. Ci ludzie... Oni nie bali się zaryzykować życia dla tego Pottera. Stanęli za nim murem, chroniąc go. Wierzyli w niego. I właśnie w tamtym momencie, gdy Pansy obawiając się o swoje życie, chciała go wydać, oni wszyscy zawierzyli mu swoją przyszłość. Potem opuściła zamek, ale to uczucie nie pozwoliło odejść jej ze swojego umysłu.
    Pansy Parkinson była Ślizgonką z krwi i kości. Przebiegłą, okrutną, niebaczącą na życie innych, złą. I to właśnie ten mrok pokrywał jej serce, gdy spotkała Allena Haldanea. Młodego arystokratę poznała w jednej z aptek, gdy chciała kupić jakieś mugolskie świństwo, by wreszcie skończyć to wszystko. Chciała uśmierzyć ból, nie pozbawić siebie życia... I gdyby nie Allen na pewno by tak zrobiła, ale jeszcze nie wtedy.
    Szedł za nią, chociaż ona tego nie zauważyła. Gdy znalazła wreszcie jakąś zaciszną uliczkę, by z niej spokojnie się aportować, złapał ją za rękę i kazał siedzieć cicho. Pansy nie bała się, ba, nawet ta sytuacja ją śmieszyła. Była w końcu czarownicą, mogła wszystko. Ale nie przewidziała jednego. Stanęła oko w oko z groźnym czarodziejem, który zabrał jej różdżkę, którą trzymała w tylnej kieszeni torebki. W tamtej chwili odczuwała głębokie przerażenie.
    I w gruncie rzeczy, gdyby nie on, Pansy nie siedziałaby teraz na stacji Beauly, obserwując kasjerkę wydającą bilety. Allen dał jej nadzieję, był jej światłem, które odpędzało mrok w jej sercu. Pokazał jej nowe smaki życia, nauczył oddychać na nowo.
    Allen był lekarzem. Takim mugolskim, chociaż pochodził z rodziny czarodziejów czystej krwi. Uratował jej życie, w chwili, gdy zabrał jej silnie odurzający środek, który sprzedawany był tylko na recepty. I wtedy, jak jej powiedział, zauważył, że jest czarownicą. Pansy opanowała tylko Imperiusa i używała go do woli. Ministerstwo było w rozsypce, więc na pewno nie zwróciłoby uwagi na jakąś durną mugolkę, która sprzedała jej jeden środek bez własnej woli.
    Mrok jej serca ustępował miłości, a uczucie do Draco wygasło, jakby wyblakło. Ba, nawet o nim zapomniała. Liczył się tylko Allen. Nie liczył się nikt, tylko Haldane, który był taki wspaniały, troskliwy i czuły. Kochała go całym sercem, oddając siebie całą, w zamian dostając bolesny cios, za każdym razem, gdy coś nie szło po jego myśli.
    Allen może i przepraszał, błagał, aby mu wybaczyła, kupując kwiaty i zapraszając na kolacje, ale nigdy nie obiecał, że to się nie powtórzy. Katował ją prawie codziennie, a potem leczył, wylewając łzy nad każdym ciosem, który jej zadał.
    Allen Haldane wcale nie był jej światłem, które musiało trwać, by nie pochłonął jej mrok. Gdyby nie Draco, gdyby nie Blaise, nigdy w życiu nie wyrwałaby się z takiego życia. Podjęła decyzję, że nigdy do niego nie wróci. Nigdy nie da zawładnąć znowu swoim życiem.
- Nigdy. - Powtórzyła cicho, gdy wsiadała do pociągu.

- Nie mam pojęcia, dlaczego przyszłaś z tym do mnie. Nie masz przyjaciół? Co z Granger, Lovegood i resztą twojego wianuszka oddanych przyjaciółek? - Zapytał, gdy skończyła płakać w jego koszulę. - Ej, tak właściwie, już drugi raz dzisiaj niszczysz mi część garderoby. Nie wypłacisz się, Weasley.
- Draco, ty dupku. - Chlipnęła cicho, odsuwając się od niego i przytulając poduszkę.
- Głowa do góry, wiewiórko. Na świecie pojawi się nowe rudowłose wiewiórątko, przez które twoja młodość się skończy, roztyjesz się, a nikt oprócz Pottera nie będzie cię chciał. - Powiedział z powagą, wyliczając na palcach zalety ciąży.
- Draco, ty dupku. - Powtórzyła, gdy wybuchnął śmiechem. Złapał ją mocno za ramiona i przyciągnął do siebie, przytulając. Może nie wyszło mu to zbyt subtelnie, ale Ginny nie zwróciła nawet na to uwagi, opierając głowę na jego ramieniu.
- Będziesz gruba, Weasley. Taka prawda. Rozstępy też cię nie ominą. I te nieprzespane noce, brudne pieluchy... Weasley, nowe perspektywy się przed tobą otwierają. - Poczuł jak się spięła, by znów nie wybuchnąć płaczem. Złapał za jej włosy i zaczął niewprawnie jeździć po nich dłonią, w górę i w dół, w górę i w dół, w uspakajającym geście. - Ale Weasley... - Zrobił przerwę na głęboki wdech, zbierając myśli - Potter cię kocha, chyba.. Dobra, na pewno cię kocha... - Dodał widząc jej mordercze spojrzenie. - Rodzina też cię nie zostawi. A Granger i Lovegood pomogą Ci z przewijaniem i brudnymi pieluchami. Świat się nie kończy, bo nie jesteś sama. - Niby przypadkiem spojrzał na jej brzuch, a potem zaśmiał się i wstał, dając jej chwilę, aby się ogarnęła. Chyba zrozumiała, co chciał jej powiedzieć i łzy mimowolnie napłynęły jej do oczu.
- Gdzie idziesz? - Zapytała, gdy skierował się w stronę drzwi. Otarła policzki, nadal wzruszona jego słowami.
-  Napić się czegoś, bo takie badziewie powiedziałem, że muszę wypłukać gardło.

- Dasz radę, to tylko chwilka. Znaczy, właściwie całe twoje życie, ale się nie stresuj, stary. - Ron poklepał Harry'ego po plecach i uśmiechnął się głupkowato.
- Dzięki. - Syknął sarkastycznie, poprawiając krawat. - Nie, to nie ma sensu, zrobię z siebie idiotę. - Zaczął rozwiązywać węzeł, ale z nerwów nie mógł sobie z nim poradzić, dlatego złapał za jego kawałek i przerzucił przez głowę opierając ręce na umywalce.
- Harry, uspokój się! - Krzyknęła Hermiona, zabierając krawat, by znów go przeprasować. - To twoja czwarta próba w tym miesiącu, kiedy weźmiesz się w sobie? Ginny wiecznie czekać nie będzie.
- Serio czwarta? Stary, wstyd robisz. - Ron wyszedł z łazienki i usiadł na kanapie patrząc na Granger i Pottera, którzy przekomarzali się nawzajem. Kobieta próbowała uspokoić przyjaciela, ale bezskutecznie.
- Dobra, nie, koniec. Dzisiaj to zrobię, ale dajcie mi pozbierać myśli.  - Harry zawiązał znowu krawat, obmył twarz wodą i odprowadził gości do drzwi.
- Zakład o pięć galeonów, że stchórzy? - Zapytał Weasley, gdy znaleźli się na ulicy.
- Ron! Trochę wiary w przyjaciela! - Krzyknęła Hermiona, ale potem uścisnęła jego wyciągniętą dłoń. - Umowa stoi. - Dodała ze śmiechem.

    Hermiona ziewnęła dokładnie w momencie, w którym przekroczyła próg swojego mieszkania. Była strasznie zmęczona całym dniem. Praca, potem sprzątanie, zakupy, spotkanie u Harry'ego i jeszcze kolacja z Ronem. Zero chwili dla siebie. A to oznaczało długą kąpiel. Bardzo długą, najlepiej z książką i winem.
    Chwilę później, gdy Austin już był pewien swoich uczuć do Annie, a Joe chciał się zemścić, Hermiona miała dość i odłożyła ten płytki romans na półeczkę obok wanny. W myślach zaczęła przeglądać płyty, które ma pod ręką, ale doszła do wniosku, że wystarczy jej chwila ciszy.
    Była zmęczona i chętnie już poszłaby spać, ale wiedziała, że zasypianie w wannie nie jest z reguły dobrym pomysłem. Z książką w ręku i w świeżej pidżamie udała się do łóżka, gdzie nadal śledziła losy bohaterów, aż nie nadszedł upragniony Morfeusz, który niczym ukochany ojciec przyniósł jej spokojny sen.
    Rano obudziło ją szturchanie w ramię. Potem ktoś usiadł na jej łóżku i dopiero wtedy otworzyła oczy.
- Ginny? - Zapytała cicho, przecierając powieki wierzchem dłoni. - Coś się stało?
- Jestem w ciąży. - Weasley spojrzała na nią uważnie. Hermiona nie wykazała żadnej oznaki zdziwienia ani niczego w tym rodzaju. Przyjęła to spokojnie, aż zbyt spokojnie.
- O kurczę, za dużo wina. Dobranoc, Ginny. - Granger złapała za brzeg kołdry i przykryła się nią, mrucząc coś pod nosem. - Czekaj, co jesteś?! - Krzyknęła, jakby dopiero to do niej dotarło.
- Jestem w ciąży. - Powtórzyła, wstając z łóżka. Obawiała się jej zbyt nadpobudliwych reakcji. - Będziesz ciocią. - Dodała ze śmiechem.
- Czekaj, ty i Harry... Wy... - Ruszała dziwnie palcami, jakby próbując jej coś zobrazować.
- Nie, ja i Malfoy! Oczywiście, że ja i Harry! - Krzyknęła wzburzona. Cała sytuacja ją bawiła, ale jednak jej reakcją ją irytowała. Chyba pojawiły się u niej pierwsze objawy ciąży. Oj, niedobrze!
- O matko, Ginny! Tak się cieszę! - Przytuliła ją na łóżku i gratulowała, mówiąc,  jak to cudownie, że będą mieć dziecko. Ale zaraz, coś tu nie grało...
- Powiedziałaś Harry'emu? - Odsunęła się od niej i bacznie obserwowała, jakie zmiany zachodzą na jej twarzy. Szczęście, zmieszanie i ten niepokój...
- Jeszcze nie, chwilowo wiesz tylko ty i Malfoy. - Ginny zarumieniła się, odwracając wzrok.
- Jak? Dlaczego on? - Zapytała Hermiona prawie spadając z łóżka. Tyle informacji na jeden poranek, a nie było jeszcze szóstej. Dzień zapowiadał się niezwykle czarująco.
- Ty i mój braciszek byliście ostatnio zajęci sobą... - Chrząknęła znacząca, patrząc na nią wymownie, po czym kontynuowała. - Luny nie ma, a z resztą jakoś głupio tak o tym gadać, no wiesz... - Zarzuciła swoje rude włosy do tyłu i puściła jej oczko, jakby dając do zrozumienia, że ten temat nie jest porównywalny do pogody czy nowych stylów celebrytów.
- O kurczę, to się Harry zdziwi. Ale wiesz, co jest w tym najlepsze? - Hermiona złapała ją za ręce i uniosła do góry, tak, jak robiły to, gdy były w Hogwarcie.
- No nie wiem, to, że będę gruba? - Zapytała sarkastycznie Ginny.
- Nie! - Krzyknęła kręcąc głową, jak mała dziewczynka. - Będę ciocią!

    Widok, który zastała w mieszkaniu, zdziwił ją. Było czysto. Naprawdę czysto. Nigdzie nie walały się ubrania, naczynia były ustawione w równiutkim rządku na suszarce, a kurze starte. Weszła do salonu, gdzie spodziewała się zobaczyć Harry'ego oglądającego poranne wiadomości. Co prawda, Potter był w salonie, ale spał. W garniturze. Kieliszek i butelka po winie stały na stoliku, tuż obok jego stóp. Na szczęście, wszystko było w nienaruszonym stanie. Spojrzała na stół, który zastawiony był jej ulubionymi potrawami kuchni włoskiej, a także świeczkami.
- Filmowy klimat, jak na oświadczyny. - Zaśmiała się pod nosem Ginny, ale potem szybko zakryła dłonią usta. To, to jej chciała powiedzieć Hermiona, gdy wychodziła z jej mieszkania. Więc to była ta wielka niespodzianka! - Harry, czas wstawać. - Dotknęła jego policzka i zdjęła okulary, które zwisały mu na połowie twarzy.
- Ginny, która godzina? - Przetarł oczy i spojrzał na swoją ukochaną. Była już ubrana, a jej rude, proste pasma spadały spokojnie prawie do pasa, tak, że dosięgały kieszeni bluzy.
- Zaraz siódma. - Zarzuciła włosy do tyłu i uśmiechnęła się słodko. - Może weźmiesz sobie dzień urlopy? Chłopaki zrozumieją, też w końcu jesteś człowiekiem i powinieneś poświęcić mi trochę czasu.

- Parkinson? - Zapytała Hermiona, gdy w portierni Ministerwstwa dostrzegła kobietę. - Co ty tutaj robisz? Podobno wyjechałaś.
- Jak widzisz, wróciłam... Granger. - Dodała, jakby samo jej nazwisko było czymś okropnym i brudnym, jak jej szlamowata krew. - Jednak nie jest dobrze, skoro nawet ty tu pracujesz. Ale mniejsza o ciebie, gdzie jest sala 418?
- Może na czwartym piętrze, mopsie? - Sarknęła Hermiona już czując odrzut do Pansy. Podobno ludzie się zmieniają, ale nie dotyczyło to tej kobiety. Chyba na zawsze pozostanie wredną jędzą.
- Phy. - Prychnęła cicho, a jej czarne włosy drasnęły ramiona Hermiony, gdy ta przechodziła obok niej, niby przypadkiem uderzając ją łokciem w bok.

- Malfoy, co ty tu robisz? Jakiś zjazd Ślizgonów czy co? - Dosłownie pięć minut później spotkała Dracona, który w czarnym garniturze i rozmierzwionych włosach zmierzał do wind. - Chwilę temu widziałam Parkinson. Teraz ty, to dość dziwne.
- O, Granger. - Udał, że wcale nie wie, że tutaj pracuje, a potem wypracowanym przez lata gestem zaczesał swoje włosy do tyłu. - Jeśli chcesz pomóc, to powiedz mi, od której będzie Potter.
- Zdaje mi się, że Harry dzisiaj nie pojawi się w pracy. - Uśmiechnęła się pod nosem, ale i tak spojrzała na niego uważnie. - Coś się stało?
- Może tak, może nie, ale sądzę, że to nie twój interes, prawda, Granger? - Stanął bardzo blisko niej, tak, że miała go na wyciągnięcie ręki.
- Mówisz o moim przyjacielu, oczywiście, że mój! - Spojrzała na niego groźnie, robiąc dwa kroki do tyłu.
- Skoro tak, to może zawołasz mi Rudego, w sumie, on też może się przydać. - Podrapał się po brodzie i minął ją rzucając tylko przez ramię, że będzie na czwartym piętrze.

    Ametystowy pierścionek błyszczał na jej palcu, a Harry delikatnie głaskał jej włosy, powtarzając, jak to jest szczęśliwy i jak się cieszy. Mówił do niej i do jej brzucha, zapewniając, że będą wspaniałą rodziną.
- Harry? - Mimo iż nawet na niego nie spojrzała, to wiedziała, że on na nią patrzy. - Gdy już urodzę, chcę zrobić jedną rzecz.
- Jaką? - Zapytał, gdy ta wstała i wzięła z półki jedno ze zdjęć. Te z czasów szkolnych, gdy grali w
Quidditcha w jednej drużynie.
- Gdy postanowiłam zostać magomedykiem... Wtedy zginął Fred i czasy były inne. Nie chciałam już nikogo tracić. Ale ktoś przypomniał mi, kim naprawdę chcę być. Gdy urodzę, Harry, i oczywiście, już nasze maleństwo będzie większe, a ja dojdę do siebie, to dołączę do Harpii z Holyhead.

    Decyzje Ginny były światłem, które prowadziło Hermionę. To dzięki Weasley uświadomiła sobie, że strach o przyjaciół wybrał jej losy. Nigdy nie chciała być Aurorem. To nie było jej marzenie. Swoje plany odsunęła na bok, choć małymi kroczkami je realizowała. Dzisiaj rano, gdy Ginny powiedziała jej o swoich planach i ona podjęła decyzję.
- Hermionko kochana, nie rób mi tego! - Gawain wręcz klęczał przed nią, prosząc, aby zmieniła decyzje.
- Przecież nie rezygnuję! Chcę tylko zmienić oddział. - Powiedziała z nutką irytacji w głosie. Ten człowiek wyjątkowo działał jej na nerwy.
- Ale Biuro Aurorów bardzo cię potrzebuje, Hermionko! Naprawdę, jesteś tam wręcz niezbędna! - Próbował dalej, a Granger była coraz bardziej skonsternowana. Gdy Gawain zauważył, że to nic nie daje, przeszedł na atak ofensywny. - Myślisz, że taka kobieta bez wsparcia Pottera i Weaslya coś osiągnie? Nie bądź śmieszna, jesteś szlamą! Nikim niewartym w tym świecie! - Zawołał, a jego głos niósł się razem z dźwiękiem uderzenia, które wymierzyła mu Granger.
- Nigdy. Nie. Nazywaj. Mnie. Szlamą. - Podkreśliła wszystkie słowa, sycząc przez zęby. - Odchodzę, Gawain. - Wraz z trzaskiem drzwi, podjęła decyzje, że już nigdy, ale o nigdy nie pozwoli na traktowanie siebie z góry. Jest Hermioną Granger, która osiągnie wszystko sama, bez pomocy Harry'ego i Rona.

    Hermiona podziwiała cudowny pierścionek Ginny. Widziała go już, ale na palcu kobiety prezentował się niebywale pięknie. Obie podjęły decyzje. Podjęła ją także Pansy Parkinson, chociaż one jeszcze o tym nie wiedziały. Dla każdej z tych kobiet ich wybór był zwrotem w życiu. Pansy i Ginny nie dostrzegały koloru tych decyzji, ale dla Hermiony Granger rysował się on kolorem ametystowym.










niedziela, 31 maja 2015

Rozdział V - Granat



     Zima nadeszła szybko. Okryła białym puchem zielone trawy, ciemne dachy i równo ścięte żywopłoty. Oprócz śniegu przybyło również dokumentów na biurku Hermiony Granger, która teraz spędzała jedenaście godzin w pracy. Nie było to zaskakujące, gdyż Biuro Aurorów musiało zamknąć jeszcze sześć spraw, które jak się okazało, były jednymi z najcięższych w tym roku. Harry, który już mógł wykonywać misje, wraz z Ronem również siedzieli przy biurkach pisząc liczne sprawozdania, wykreślając i na nowo wpisując zapisy do opasłych ksiąg. I tak oto Złote Trio siedziało w czterech ścianach, przy irytującym tykaniu zegara wypełniając, tak zwaną "robotę papierkową."
    Ginny w tym czasie miała wolne, gdyż przyjęli kilku nowych stażystów, więc całkowicie oddała się czytaniu woluminów, które pożyczył jej Malfoy. Spadek po Severusie Snapie był naprawdę okazały. Wiele ksiąg zostało oddanych do Hogwartu tak, jak życzył sobie były Dyrektor, ale kilka pozostawił swojemu chrześniakowi. Dracon miał zamiar zostać Mistrzem Eliksirów. Ginevra podejrzewała, że ma to związek z szóstym rokiem nauki, gdy Malfoy nie posłuchał go i sprowadził wiele nieszczęść nie tylko na Hogwart, ale także na swoją rodzinę i samego Snape'a. Ulubieniec Czarnego Pana, paradoksalnie zginął z jego rąk, którym był tak bardzo oddany. Gdy pożyczał jej „Eliksir a trucizna” powiedział, że każdy się zmienia, służąc ciemnej stronie. Nie powiedział tego tak dosłownie. Opowiedział jej to, gdy rozpłakała się, bo źle dodała składniki, a Malfoy zaczął na nią krzyczeć. Chciał ją pocieszyć, a jeszcze bardziej dobił. Ginny wiedziała o Lily Evans, później Potter, o wielkiej miłości Snape. Wiedziała też o Peterze Perrigrew'u, który na sam koniec chyba żałował. Ale ona obserwowała Dracona. Jego ruchy ramion, wyważone gesty, wsłuchiwała się w każde jego słowo, doszukując się czegoś głębszego, bardziej metaforycznego. Malfoy nie był prosty. Miał strasznie skomplikowaną osobowość i różne oblicza. Zauważyła to, gdy w ciągu trzech sekund jego nastawienie zmieniło się, gdy dostał list od Pansy Parkinson. W tamtej chwili jego skupiona twarz zmieniła wyraz na roztrzęsiony, a potem wymalowana ulga z przeplatanym szczęściem.
    Był wtorek. Ginny czekała na Malfoya już dwanaście minut. Prawie nigdy się nie spóźniał, ale dzisiaj musiało coś się stać. Dlatego siedziała w fotelu i patrzyła na drzwi, bo to zawsze obok nich się aportował. Gdy wreszcie się pojawił wokół niego orbitowało kilka fiolek i doniczkowe rośliny. Wybuchnęła głośnym śmiechem, prosząc, aby swoje „zakupy” rozpakował na stole. Siedem minut później czytała opisy roślin i ustawiajała fiolki w równym rzędzie.
- O której wróci Potter? - Zapytał, siadając w swoim ulubionym fotelu.
- Za jakieś sześć godzin, coś się stało? - Patrzyła na niego podejrzliwie. Malfoy nigdy, ale to nigdy nie chciał nic od jej narzeczonego. Wyglądał normalnie, może był trochę niewyspany, w końcu długo pracował w domu, wypełniając papiery, a potem ją uczył. Pewnie dochodziły do tego jeszcze poszukiwania zaklęcia, które pomogłoby  mu odzyskać rękę.
-  Powiedzmy, że musi wyświadczyć mi przysługę. - Uśmiechnął się do niej i machnął otwartą dłonią, by zabrała się do pracy. Ona zachichotała cicho, odwracając się do niego plecami.
- Czasami przypomina mi się Hogwart. Tyle się od tego czasu zmieniło. - Ginny podeszła do okna i oparła o nie rękę, cicho wzdychając. Niebo było koloru granatu, dokładnie takie jak wtedy, gdy po raz pierwszy rozmawiała z Malfoyem w szkole. I czy wtedy uwierzyłaby, że kiedyś nie będzie dla niej tylko "tym arystokratycznym dupkiem", a  ona dla niego "zdrajczynią krwi"?
- Bierz się do roboty. - Powiedział najwyraźniej zmieszany chwilą jej zadumy. Spojrzał na jej uśmiech i podniósł lewą brew do góry w geście pytania.
- Wiesz, Draco? Strasznie się cieszę, że jesteś moim przyjacielem.

- No dobrze, a teraz... nie, nie, uważaj, głupia! - Krzyknął  gdy źle pokroiła liście eukaliptusa. - Miały być paski, a nie sznurki. Paski. - Zaakcentował, zabierając jej nóż. Ginny na niczym nie mogła się dzisiaj skupić. Od kilku dni bolała ją głowa i plecy. Nic prawie nie jadła, a jeśli już miała na coś ochotę to były to rzeczy ciężkostrawne. Myślała, że jest w ciąży, ale test okazał się negatywny. Użyła tego magicznego, jak i mugolskiego, który dostała od Hermiony.
- Draco, skończmy na dzisiaj. - Powiedziała, gdy mocno zakręciło się w jej głowie. Te wszystkie nowe zapachy, praca i pogoda. Miała dość.
- Dokończ ten eliksir, twoja praca pójdzie na marne, jeśli teraz przerwiesz. - Ale Ginny nie miała już siły. W oczach jej ciemniało, a świat zaczął wirować. Złapała się mocniej stołu, by nie upaść. Spojrzała na Dracona, który dziwne jej się przyglądał. Po chwili poczuła, jak kakao i płatki owsiane - czyli jej dzisiejsze śniadanie - opuszczają jej organizm. Nie zdążyła się nawet odwrócić, gdy zawartość jej żołądka niebezpiecznie zaczęła się cofać.
I tylko sekundy dzieliły ją...
- Weasley, kurwa, moje buty!
... od gniewu Dracona Malfoya.

- Ron, przestań. - Szepnęła cicho Hermiona, gdy całował jej szyję. Uwielbiała, gdy tak robił, ale wiedziała, że jeszcze chwila i nie wytrzyma. Zbyt długo nie czuła żadnych pieszczot ani innych czułości.
- Jak chcesz, Hermiono. Jak chcesz. - Powiedział, odsuwając się od niej na kanapie. Znowu siedzieli u niej, chociaż on też miał mieszkanie. Delikatnie złapał ją za dłoń i zaczął kręcić na niej kółka wskazującym palcem. Jej ulubiona zabawa, która doprowadzała ją do szaleństwa.
- Ron. - Zapiszczała cicho. Uwielbiała to. Tylko on tak potrafił. Wiedział, że coś jest nie tak i próbował to z niej wyciągnąć słodkimi pieszczotami.  - Ron. - Powtórzyła z błaganiem w głosie. Nie mogła wyszarpać ręki, którą trzymał w delikatnym, ale stanowczym uścisku.
- Powiesz mi? - Zapytał puszczając ją. Pieszczotę przeniósł na palce jej dłoni, którą splótł z własną.
- Nie. To nic wielkiego, wiesz... Praca, stres, niedługo święta. Nie wiem, czy rodzice nie spędzą ich w Australii. - Oparła głowę o jego ramię wdychając jego zapach. Od czasu szóstej klasy nic się nie zmienił. Stary pergamin, pasta do zębów, piżm... Zapach Rona...
- Mhm. - Mruknął cicho, napawając się tą chwilą. Po kilku sekundach poczuł, jak podnosi głowę i delikatnie całuje jego policzek. Ogarnęło go cudowne uczucie. Uczucie bliskości jego ukochanej. Jego Hermiony.

- Dlaczego się rozstaliśmy? - Zapytał chwilę później, patrząc w jej oczy. Stanowczo podciągnięte tuszem rzęsy, delikatnie zarysowane cienie - oznaka zmęczenia i przepracowania - i najpiękniejsze brązowe tęczówki, które teraz przyglądały mu się ze zdziwieniem.
- Nie rozstaliśmy się, Ron. Daliśmy sobie czas. A to różnica. - Powiedziała, patrząc na niego gniewnie. Wtedy nachylił się nad nią i powoli, jakby szukając oznak sprzeciwu, pocałował na początku jej policzek, potem kącik ust, a wreszcie jej usta. Pieszczota trwała chwilę, była tylko zapowiedzią tego, co miało dziać się dalej.
- Nie chcę już czekać, Hermiono. - Wstał i uklęknął przed nią w taki sposób, że jego oczy były na wysokości jej.
- Ron. - Szepnęła. Znowu to robił. Znowu pokazywał jej, że na niego nie zasługuje. Że jest dla niej za dobry. Z jej oczu wyczytał zagubienie i, gdy już wyciągał dłoń, by dotknąć jej policzka, ona osunęła się na podłogę obok niego i pomiędzy pocałunkami powtarzała, że jest dla niej zbyt wspaniały.

    Leżeli w jej łóżku, okryci granatową kołdrą, która w przyjemny sposób ochładzała ich rozgrzane ciała. Próbowali uspokoić swoje nierównomierne oddechy, które nadal wystukiwały rytm ich serc. Znów byli spełnieni, znów byli szczęśliwi, znów byli razem...

- Będę musiał je wyrzucić. - Podał jej szklankę wody i eliksir na wzmocnienie. Siedziała okryta kocem na kanapie i głośno oddychając. Nadal było jej niedobrze.
- Przesadzasz. - Powiedziała, zabierając naczynka i pijąc ich zawartość.
- Mogłaś mi powiedzieć, że źle się czujesz. Zrozumiałbym, nie jestem takim znowu bezlitosnym  draniem, Weasley. - Usiadł w fotelu i założył nogę na nogę, wygrywając palcami prawej ręki jakiś rytm.
- Mówiłam. - Burknęła. Nie ciągnął tematu, tylko czekał, aż trochę się uspokoi.
- Sypiasz z Potterem? - Zapytał po chwili ciszy, patrząc jej w oczy. Nie mrugnął, nie zaczerwienił się. Pytał o to, jak o pogodę. Ale Ginny Weasley też nie była świętą dziewczynką i takie pytanie nie speszyło jej, tylko trochę zdziwiło.
- Nie jestem w ciąży. Robiłam test. - Okryła się lepiej kocem i odstawiła zaklęciem buteleczkę i szklankę do zlewu.
- Masz nudności? - Drążył dalej temat, obserwując dokładnie jej twarz,
- Tak, ale to pogoda i przepracowanie. Poza tym, mało jem..
- Masz ostatnio ochotę na seks? - Oparł się wygodniej w fotelu i patrzył z półuśmiechem, gdy ta oblewa się rumieńcem i kręci głową. Definitywnie kłamała.
- To propozycja czy pytanie, Draco? - Zapytała, próbując ukryć swoje zażenowanie.
- Jesz więcej produktów mlecznych? I mięsa?
- Malfoy, nie jestem w ciąży. - Warknęła wściekła. - I tak, nawet zdrowo się odżywiam, ale mogę mieć problemy z wagą. Nic mi nie jest. - Patrzyła na niego, gdy z kieszeni ciemnoniebieskiej koszuli wyciąga różdżkę i podał jej przywołany przedmiot. Był to balon. Spojrzała na niego, jak na idiotę.
- To też taki test. Zrób go, jeśli nie jesteś pewna. - Widząc jej zdziwioną minę dodał: - Weasley, Weasley, ja przez te cztery lata też święty nie byłem, pamiętaj. - Zrozumiała sens jego słów dopiero, gdy zniknął w odmętach kuchni.

    Harry wrócił do domu, ale poszedł spać. Teraz miała chwilę dla siebie. Z głębokim wdechem rozwiązała balonik i oddała do niego mocz. Jej miesiączka spóźniała się już cztery dni. Oczywiście, to nie tragedia, ale jednak wolała sprawdzić.
Czekała może sześć minut, gdy barwa balonika zaczęła się zmieniać. Z różowego, na niebieski, z niebieskiego na żółty, a na samym końcu na biały.
Westchnęła cicho i oparła głowę o granatowo-białe kafelki. "To chyba dobrze" pomyślała, nim zaczęła się głośno śmiać.

- Cześć, jest Draco? - zapytała Notta, gdy zobaczyła go w drzwiach. Po krótkiej rozmowie siedziała w gustownym saloniku, czekając na Malfoya. Gdy w końcu go zobaczyła, wstała i uniosła zapłakane oczy, pod którymi rysowały się granatowe cienie.
- Jestem w ciąży. - powiedziała.

    Hermiona lubiła wieczory. I noce. Uwielbiała patrzeć na zachodzące słońce i wschodzące gwiazdy. Obserwowała zmiany. Znów była z Ronem. Malfoy uczył Ginny. Harry chciał się jej oświadczyć, ale nie miał odwagi, opowiedział jej o tym podczas nocnego uzupełniania dokumentów. Zmiany zachodziły zazwyczaj po zmroku, gdy wszystko jest okryte ciemnością i nutką tajemnicy. Zmiany były takie jak nocne niebo. Niebezpieczne, ale piękne. Zmiany, których doświadczała Hermiona Granger były koloru granatu.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział IV - Grafit

 

Była słaba, bezsilna i znów bezużyteczna. Zawsze wydawało jej się, że to ona jest tą silną, tą, która podnosi innych ludzi na duchu. Ale jednak teraz wiedziała, że oszukiwała siebie. W czasie wojny, może wtedy, ale nie teraz... Szare i srebrne cienie podążały za nią każdego dnia, nie dając chwili odpoczynku i relaksu. Wiedziała, że nigdy jej nie opuszczą, zawsze będą żyć z nią, może ukryte głęboko, prawie niezauważalnie, ale jednak…
            Może dopiero teraz, po czterech latach udało się jej to powiedzieć, zrozumieć. Nie doszła do tego sama, potrzebowała pomocy. I to właśnie człowiek, którego ojciec uczynił z jej życia piekło, pomógł jej. Jednakże wiedziała, że to tylko mały krok, musi zrobić ich jeszcze wiele. Odnajdzie siebie, a potem zacznie żyć na nowo.
- Ucz mnie. - Ginny skłoniła się delikatnie przed Draconem Malfoyem, nie patrząc na nikogo, bo dobrze wyczuła ten szok i pytające spojrzenia. - Błagam, naucz mnie, jak ratować życie osób, na których mi zależy. - Wiedziała, że uznali to za dziwne, nawet może chore, ale taka była cena. A ona była gotowa ją zapłacić. Za swoich przyjaciół, rodzinę, ukochanego. Nie straci nikogo więcej, nie może, nie tym razem.
            I dopiero teraz spojrzała na Malfoya, który skinął lekko głową, a w niej pojawiła się nowa nadzieja. Wszystko zaczynało się od nowa. Tutaj, w salonie Grimmuald Place numer dwanaście mury budowane skrupulatnie przez tyle czasu upadły. Nie było już poróżnień, ale tylko ludzie, tacy sami w swej różności, z tymi samymi lękami i marzeniami.
            A płaszcz opadł. Ginny szybko dobyła różdźki i rzuciła pierwsze zaklęcia z niebywałą szybkością. Tym razem udowodni nie tylko sobie, ale również innym, że potrafi sobie radzić, że czasami też może się przydać.
- Tergeo! Enervate! - Najpierw krew z poplamionej koszuli zaczęła się zmywać, powoli obejmując zabrudzenia na ramionach, szyi i reszcie ciała, a potem małe zadrapania zniknęły z pomocą kolejnego zaklęcia. Ale to nie starczyło. - Episkey! Bracchium Emendo! Finite! – Kolejne zaklęcia i ruchy różdżką. Gdy była pełna nadziei, że jej się udało, zawiodła się.
Nic się nie wydarzyło...
- Wealey, opanuj się. Co najwyżej koszule mi wyprać możesz, no wiesz, lubiłem ją. - Mężczyzna niby próbował być chamski i zabawny, ale jego zmęczona twarz, napięte mięśnie i wyprostowana postawa, utwierdził ją w przekonaniu, że nie jest mu łatwo nie tylko o tym mówić, ale także stać. Był wykończony. Wielogodzinny pościg, potem walka, pomoc Harry'emu i uratowanie mu życia. Musiał być wyczerpany.
- Zamknij się, Malfoy. – Opuściła różdżkę i widocznie się uspokoiła, gdyż mówiła wolniej i cichszym tonem. - Zaraz przyrządzę ci jakiś eliksir czy coś. Nottowi zresztą też się przyda, bo mi fotel zaślini zaraz. Hermiono, możesz... - Odwróciła się w jej stronę, chcąc poprosić o pomoc, ale zauważyła, że dziewczyna patrzy tępo w ścianę, tuż nad ramieniem Dracona. Nie ruszyła się nawet odrobinę, gdy zabrała głos. Ale coś było w niej nie tak. W całej pannie Granger. Stała sztywno, oddychając tak cicho, że wyglądała dla postronnego obserwatora, jak woskowa rzeźba.
- Na lewym przedramieniu miałeś Mroczny Znak. – Zaczęła dociekliwie mu się przyglądając. - Jest to czarnomagiczna pieczęć wiążąca twoją krew z krwią Voldemorta. Można powiedzieć, że w pewien sposób stajesz się niewolnikiem jego woli. Czyli, gdy Czarny Pan upadł, każdy Śmierciożerca zerwał połączenie... - Podniosła rękę ruchem wyzbytym z gracji, niczym robot. Ginny spojrzała na Rona. On też zauważył. Oboje skierowali wzrok na dwójkę młodych ludzi stojących naprzeciwko siebie.
- Dobrze myślisz Granger, ale to nie to. A ty, Weasley, daj sobie spokój, bo jeszcze gardło sobie zedrzesz albo paznokcie złamiesz i Potter będzie niepocieszony. - Dracon uśmiechnął się kpiąco, zarzucając płaszcz na ramiona.
- Rana jest świeża. - Zauważyła Ginny, puszczając mimo uszu jego zgryźliwą uwagę. - Nie mogło to się stać wcześniej niż kilka godzin temu.
- Tak, macie racje, ale pospinacie się o to, kto mi odrąbał rękę rano, bo teraz to trochę zmęczony jestem. Theo, żyjesz? No to idziemy. Dzięki za gościnę i w ogóle, fajna imprezka była. – Podszedł do magomedyczki i podniósł je podbródek do góry. Sam natomiast uniósł zabawnie brwi, widząc jej oburzenie, gdy mierzwił jej grzywkę. - Weasley, głowa do góry, przeżyje. No to cześć. - Śmiejąc się, pomachał im, a potem wraz z Nottem zniknął wraz z cichym trzaskiem aportacji. 

           
Domek letniskowy w Teaspot był mały, ale przytulny. Nie należał może do tych znakomitych i majestatycznych posiadłości rodziny Malfoyów, ale trzymał fason i opiewał swoim pięknem. Narcyza zawsze uwielbiała drewniane budowle, a tym bardziej domki letniskowe, które dostawała od męża na każdą rocznicę ślubu. I mimo jakiegoś dziwnego i zarazem szczęśliwego dla Dracona faktu, małżeństwo ich rodziców było udane. Oczywiście, liczyło mnóstwo mocniejszych naderwań i oszczerstw, ale to właśnie dzięki temu przetrwało. Ale Dracon nie chciał się teraz nad tym rozwodzić, bo jego myśli chwilowo zaprzątała jedna rzecz. Prysznic, ale najpierw się wyśpi. O tak, snu potrzeba mu najbardziej.

- Na pewno nie chcecie zostać? Dużo tutaj miejsca, jakoś się pomieścimy. - Ginny uśmiechnęła się, stojąc przy kanapie i przerzucając swoje rude włosy na plecy. Dochodziła prawie piąta, a oni dopiero teraz odczuli zmęczenie. Wydarzenia tej nocy powoli ich opuszczały, ustępując miejsca senności.
- Nie, naprawdę. Musimy iść do pracy, prawda Ron? - Granger uśmiechnęła się słabo, nadal otumaniona doznaniami poprzednich godzin.
- Dzisiaj jest sobota, Hermiono. Nie wiem jak ty, ale ja śpię do południa. - Weasley zaśmiał się i uściskał swoją siostrę. Ten sam gest powtórzyła dziewczyna i oboje zniknęli z cichym pyknięciem aportacji. 


- Idę pod prysznic. Jeśli jesteś głodny, to w lodówce coś znajdziesz. Zaraz wracam, dobrze? - Dziewczyna uśmiechnęła się do Weasleya zabierając z półki nowe ubrania. Byli w jej mieszkaniu, znowu. Jakimś rytuałem stało się, to, że zawsze to u niej spędzali wolny czas.
- Nie, raczej nie jestem głodny. Może ty? - Spytał, obserwując jej dłonie, gdy sięgała po ręcznik. Uwielbiał ją. Całą. Jej głos, włosy, charakter, to jak się uśmiecha i, to, gdy krzyczy. Kiedyś powiedziałby, że ją kocha. Kiedyś dla Ronalda Weasleya było też teraz. Kocha Hermionę Granger, a ona darzy go tym samym uczuciem. Był tego pewien. Ale wiedział też jedno, jeśli oboje tego nie zrozumieją, nigdy nie będą szczęśliwi. Gdy się poznali byli dziećmi, małym, niedojrzałymi i nieświadomymi miłości istotami. Razem dorastali, uświadamiając sobie, że są kimś więcej niż przyjaciółmi, aż stali się parą. I jakże paradoksalnie, to on powiedział jej, że to nie jest jeszcze ich czas. A teraz, patrząc na jej roztrzęsione dłonie, uciekający wzrok pełen obaw, nie był pewien czy zrobił dobrze. Kochał ją tak bardzo, że ten widok był jak sztylet w jego biedne, zakochane serce.
- Nie, dziękuję. Jeśli coś byś chciał to... Ron? - Zapytała, gdy wstał i stanął naprzeciwko niej. Złapał ją mocno w pasie i przyciągnął do siebie. Położył swoją głowę na jej, delikatnie głaszcząc jej włosy. Jej ciało tak idealnie komponowało się z jego, że aż westchnął cicho. - Nadal się jej boisz, prawda? - Zapytał, gdy oparła swoje dłonie na jego ramionach, mocno wtulając się z zagłębienie między szyją, a obojczykiem.
- To nie tak, że się jej boję. Po prostu wzbudza we mnie strach. Jest mi też słabo i mam odruchy wymiotne. Ginny mi pomaga, naprawdę jest kochana, ale to nie ma sensu. - Powiedziała cicho, delikatnie łaskocząc jego skórę swoim nosem. 
- Każdy ma swoje fobie. Nie musisz z nią walczyć. - Mocniej objął ją ramieniem, również mówiąc szeptem, jakby obawiał się, że głośniejszy dźwięk odbierze magii tej chwili.
- Ale nie mogę jej też zaakceptować, prawda? Widok krwi zabrał mi już zbyt wiele. - Odpowiedziała jej cisza, która w tej chwili była potrzebna obojgu.


- Wiesz? Chyba się o nią boję. – Powiedział w końcu, gdy siedzieli przytuleni do siebie na jej kanapie. Gdy poniosła głowę, kontynuował. – No dobra, zgodzę się, zawsze była porywcza, ale bez przesady. Prosić Malfoya o pomoc? To tak jakbym ja zaprosił Parkinson na randkę! Wyobrażasz to sobie? – Udał, że wzdryga się z obrzydzenia. – To chyba nieetyczne. To w ogóle dozwolone w prawie jest? Coś mi się nie wydaje. Trzeba to sprawdzić. – Uniósł dłoń niczym superbohater, a potem roześmiał się w głos, a ona wraz z nim.
- Ginny jest dorosła, Ron! – Uderzyła go delikatnie w ramię, a po chwili cofnęła się i krzyknęła głośno. Zdezorientowany Weasley wyciągnął różdżkę i wiedziony aurorskim instynktem przyjął pozycję obronną. Jednak szybko pożałował swojej reakcji, gdy zobaczył, jak kobieta wskazuje na jego ramię i drżącymi wargami wymawia jakieś niezrozumiałe słowa typu „jąk” i „papapa”. A, gdy wreszcie zrozumiał o co chodzi, zaczął wykonywać dziwne ruchy, niby taniec, niby bieg w miejscu, cicho przy tym popiskując. Uspokoił się dopiero, kiedy usłyszał śmiech swojej przyjaciółki.
- Żartowałam! – Tylko tyle zdołała wykrztusić pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
- Wiesz co, Hermiono? – Zapytał Ron, niebezpiecznie się do niej zbliżając z chytrym uśmiechem. – Teraz to się doigrałaś! – Krzyknął i złapał ją za ramiona sprowadzając na kanapę i mocno łaskocząc.


Harry i Ginny dzielili ten sam sen.
Nie była to wojna ani ich rozstanie. Nawet śmierć, nieważne jak okrutna wydawałaby się przyjemna w porównaniu do tego, co widzieli. A oboje zobaczyli... właściwie nic. Szli samotnie, choć czuli kogoś obecność. Nie towarzyszyła im cisza, tak, jak zazwyczaj teraz słyszeli głos. Wręcz syk rozdzierający każdą komórkę ciała.
Oni odeszli... Nie zobaczysz ich... Zostawili cię...
Ginny budzi się z krzykiem, gdy tylko zauważa szarą niczym grafit twarz Lorda Voldemorta. Harry jeszcze chwile pozostaje w nieświadomości, potem z głośnym jękiem przewraca się na drugi bok otwierając oczy.


- Czyli uratował mnie Malfoy i ty, Hermiono. Okej, to jeszcze rozumiem, ale jak niby Malfoy nie miał ręki? - Zapytał Potter, gdy siedzieli w salonie i popijali herbatę.
- Ginny, badałaś go? Chyba jest jeszcze większym idiotą niż zwykle. - Ron zaśmiał się gardłowo i odchylił do tyłu na krześle, zajadając maślane ciasteczka.
- Tak, ale zaraz mogę przebadać też ciebie, chcesz? - Ginny spojrzała na brata bardzo sugestywnie i uśmiechnęła się pod nosem widząc jego przerażoną minę.
- Myślę, że to sprzeciwienie się woli Voldemorta spowodowało uaktywnienie jakiejś klątwy. - Powiedziała Hermiona, całkowicie ignorując rodzeństwo. - Śmierciożercy byli podporządkowani jego woli przez Mroczny Znak. A to oznacza, że kiedy zaatakował innych... – Wstała z sofy i zaczęła krążyć po pokoju. - Nie to bez sensu. Wtedy i oni, mieliby jakieś urazy, ale oprócz kilku ran, które im zadaliście nic im nie było, tak? - Ronald kiwnął głową, potwierdzając jej słowa. - Nie mam pojęcia, co się mogło wydarzyć! – Krzyknęła opadając z powrotem na sofę.
- Spokojnie. To nie nasza sprawa, prawda? - Ginny przytuliła się do Harry'ego i ziewnęła. Nadal nękał ją ten dziwny sen. Samotność i Voldemort były jej największym lękiem, który dzieliła ze swoim ukochanym.
- Nasza nie nasza. To nie ja prosiłem Malfoya o to, aby mnie uczył. - Dodał z przekąsem Weasley, a Potter spojrzał na magomedyczkę z przestrachem. Po chwili jęknął i opadł na poduszki kanapy. - Teraz to będę musiał mu podziękować za dwie rzeczy.  - Zakrył ręką oczy i zaczął się śmiać. Wszystko zaczyna się zmieniać.


- Oa. No, stary. Wyglądasz okropnie. - Nott stanął w drzwiach tymczasowej sypialni Malfoya i skrzywił się na jego widok. Najwyraźniej dopiero wstał, bo nadal siedział na łóżku i przeczesywał dłonią włosy. Mimo zabiegów Weasley wciąż prezentował się paskudnie. Po plamach krwi nie zostało już śladu, ale rozszarpane i pobrudzone ubrania składały się na nieprzyjemny widok. Jego twarz była zapadnięta i jakby szara, a cała jego postawa zgarbiona i niby skurczona.
- Mnie też miło cię widzieć, Theo, a teraz wynocha. - Rzucił w niego poduszką i syknął cicho z bólu, łapiąc się za ramię. Zrzucił podniszczoną koszulę i przyjrzał się swojej ręce.
- Muszą to jakoś odkazić, cholerstwo jeszcze gnić zacznie. - Spojrzał na przyjaciela, który oparł się o drzwi i przyglądał mu się dociekliwie. - No co?
- Dlaczego uratowałeś Pottera? - Zapytał nie spuszczając z niego wzroku. Nie interesowało go to jakoś, bo był typem osoby, która raczej stoi na uboczy. Kimś  w rodzaju postronnego obserwatora. Ale dobrze znał Dracona Malfoya i wiedział, że ten zadufany w sobie dupek, nie zrobiłby nic bezinteresownie. Co prawda, po wojnie zmienił się. Stał się łagodniejszy, mniej porywczy i hamował swój język. Może do tolerancji było mu daleko, ale ciężko nad tym pracował.
- Tak wyszło. - Odparł po prostu. Nastała chwila ciszy, podczas której arystokrata ściągnął koszulę i rzucił ją na podłogę.  - Chyba dlatego, że Potter ma rodzinę, no wiesz, przyjaciół i tak dalej. Wtedy nawet nie myślałem nad tym, co robię.
- I nie mogłeś, no nie wiem, chociażby go popchnąć czy odbić zaklęcie, bohaterze? Po co pchałeś tam łapę? - Zapytał trochę podniesionym głosem. Martwił się o niego, mimo iż nigdy się do tego nie przyzna.
- A ty? Dlaczego przyjąłeś na siebie Crucitusa Weasleya co, hipokryto? - Wstał z łóżka i stanął z nim twarzą w twarz. Gdy zobaczył zmieszanie i uciekający wzrok przyjaciela, uśmiechnął się kpiąco.  - No właśnie. A teraz wyjdź stąd. - Powiedział, odwracając się do niego plecami. Gdy usłyszał dźwięk zamykanych drzwi, westchnął głośno.
- Dlaczego to zrobiłem, tak? - Zapytał sam siebie, patrząc na krajobraz, który rozpościerał się za oknem. - Harry Potter jest przyszłością, nadzieją tego świata. Ja natomiast powinienem zostać zapominamy. Być przeszłością. - Zaśmiał się cicho, bo w jego głowie pojawiła się nowa myśl. Przerażająca, choć zabawna. - Ale o przeszłości nie da się zapomnieć.
Śmiał się gorzko ze swoich słów. Choć wiele osób popełnia błędy w okresie dorastania, błędy Dracona były wyraźniejsze, mocniejsze, jeśli tak można je określić. Spowite w różne odcienie szarości - od platyny aż do grafitu. Przeszłość była jego wrogiem, którego lękał się najbardziej.


Gdyby zapytano Hermionę Granger jaki kolor mają fobie odpowiedziałaby zapewne, że to sprawa osobista, zależna od osoby, która się czegoś lęka. Jeśli jednak musiałaby wybierać, bez wątpienia wskazałaby grafit.