sobota, 9 lipca 2016
Rozdział X - Indygo
Percy okazał się miłym towarzyszem podróży. Mówił mało, ale z sensem, doszukując się w wypowiedziach większego sensu i rozpatrując każdą możliwość, co pozwoliło Hermionie przyjrzeć się obiektywnie jej postępowaniu, gdyż byli tacy sami. Oprócz anatomicznych różnic, które były oczywiste, łączyło ich więcej, niż dzieliło. Granger uświadomiła sobie z przerażającą prawdę. Idealnie pasowała do Percy'ego. A raczej on do niej, bo jeśli bliżej się temu przyjrzeć — rozumieli się idealnie. Otaczali się w tym samym gronie osób, czytali te same pozycje, a ich sposób rozumowania był identyczny.
Obejrzała się do tyłu, gdzie jej ukochany opowiadał Harry'emu o nowej miotle, która ma zostać wypuszczona do sprzedaży za miesiąc i odetchnęła z ulgą. Ron był idealny, był jej i kochała go tak mocno, ponieważ stanowił jej przeciwieństwo. Nie lubił książek, a jeśli już jakąś przeczytał to na długo zapadała mu w pamięć, a on wysuwał z niej pierwszorzędne wnioski. Mówił dużo i bez opamiętania, działał instynktownie, częściej myślał pięścią niż głową, choć jego strategie były nieocenione i zawsze prowadziły do zwycięstwa.
Hermiona i Ron byli różni. Weasley był jak ogień. Działał impulsywnie, dawał ponosić się swoim emocjom, a do tego nie zwracał uwagi na koszty, byle osiągnąć swój cel. Jego nieugiętość to jego największa zaleta i choć przysporzyła jej wiele cierpienia to kochała ją tak, jak całego Rona. Była jego wiatrem i mimo tego, że wiatr powinien niszczyć ogień swoją siłą, to ona naprowadzała go i wzmacniała, dając nowe możliwości.
Ron i Hermiona może i byli różni, ale dlatego byli razem. Czasem dwie różne osoby pasują do siebie, jak para puzzli, które różnią się wszystkim, ale gdy się je połączy, tworzą piękny obraz.
Pansy trzymała się z boku. Nie odzywała się ani nie robiła nic, co mogłoby zwrócić na nią czyjąkolwiek uwagę. Towarzyszyła im, ale tylko ciałem, bo myślami zatrzymała się na tamtej stacji, zastanawiając się, czy jej wybór na pewno był dobry i nie sprowadzi na jej przyjaciół niebezpieczeństwa.
Draco wyglądał na zrelaksowanego i zawzięcie dyskutował o czymś z Harrym, co jakiś czas pokazując dłonią jakieś znaki w powietrzu, a Percy przytakiwał mu żwawo, gdy Hermiona przechylała głowę i marszczyła dziwnie brwi. Ron szedł obok nich i drapał się po głowie, wybuchając czasem śmiechem. Przystanął na chwilę i poczekał, aż zrównają krok i odezwał się niby lekceważąco w jej stronę.
- No i jak tam? - Pansy spochmurniała, bo wiedziała, że nie chodzi mu o samą podróż, a o to, jak czuje się z tym, że jej przeszłość za nią podąża.
- Nie jest źle. - Jej odpowiedź była dobrze przemyślana, gdyż odnosiła się nie tylko do jej sytuacji, ale także do ich wędrówki. Wolała powziąć wszelkie środki, gdyż nie chciała, aby ten urzędnik ani przemądrzała Granger wiedzieli o jej problemach.
- Mhm. - Mruknął Ron i zwolnił tempo, jednocześnie jej nakazując to samo. Malfoy odwrócił się, by sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku i gdy, zobaczył, że jest w znacznym oddaleniu także przystanął, ale widząc jej wzrok, wznowił wędrówkę. - Martwi się, co?
- Jak to przyjaciel. - Wzruszyła ramionami i przyspieszyła nieco, ale Weasleyowi wcale się nie spieszyło. - Chcesz porozmawiać o czymś konkretnym czy podziwiasz przyrodę?
- Znalazłem go. - Rzucił to jakby od niechcenia, wzruszając ramionami. Parkinson zatrzymała się w pół kroku, łapiąc się za serce i wstrzymując oddech, patrząc na niego rozszerzonymi oczyma. - Jest całkiem interesującym człowiekiem. - Złapał ją za ramię i pociągnął za sobą, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Pansy przeklęła w myślach i zapytała siebie, gdzie jest ten przygłupi Ron Weasley, którego pamiętała ze szkoły. Teraz był Aurorem, jednym z tych, gdy słyszysz jego imię to chowasz się pod łóżko. Stał się osobą tak znaną i rozpoznawalną, nie dzięki przyjaźni z Harrym Potterem, ale dzięki swoim umiejętnościom. Przeklęła go jeszcze trzykrotnie i wyswobodziła rękę z jego uścisku.
- Co wiesz? - Zapytała bez ogródek, nie siląc się nawet na uprzejmy ton.
- Całkiem sporo. - Ron chrząknął, próbując delikatnie zwrócić jej uwagę, że to on rządzi w tej relacji i ma zachowywać się odpowiednio. A Pansy kolejny raz przeklęła go, dochodząc do wniosku, że obrażanie go w myślach to takie jakby liczenie, aby się uspokoić. - Mam nawet na niego sposób. - Spojrzał na nią, gdy jej oczy rozszerzyły się do rozmiaru pięciopensówki.
- Jaki? - Wydukała, gdy złapała odrobinę powietrza. Było jej słabo i źle. Dusiła się, a serce niebezpiecznie pulsowało, jakby chciało wyskoczyć z jej piersi. Jeszcze ten cholerny ból głowy, przypominający powolne umieranie. Cholerny Ron Weasley!
- To zależy, co masz do zaproponowania, Pansy Parkinson. - Mężczyzna zatrzymał się, patrząc jej hardo w oczy, wręcz niszcząc ją spojrzeniem.
- Zależy, czego oczekujesz, Ronie Weasley. - Powiedziała cicho i nawet pewnie, jak na stan, w jakim się znajdowała. Była rozbita, jak filiżanka z porcelany. Łapała łapczywie oddech, nie mogąc się uspokoić. Wspomnienia zabijały ją od środka.
- Znikniesz stąd. Ty i Malfoy. A ja zajmę się twoim problemem. - Ruszył dalej, zostawiając ją w tyle z bólem głowy i mętlikiem myśli. Czy mogła pozwolić Draco znów poświęcić się dla niej? To byłoby zbyt...
- Egoistyczne. Twoje myślenie jest zbyt egoistyczne. On robi tylko to, na co ma ochotę. Nie przekonam go, aby opuścił Londyn. - Szła równo z nim, ostrożnie spoglądając na czwórkę, która o czymś zawzięcie dyskutowała, wskazując na zachód.
- Więc spróbuj. A wtedy... - Przybliżył się do niej i groźnie wygiął zęby w pół uśmiechu, jakby demonicznym, tak nieludzkim, że aż przerażającym. - Ja spróbuję rozwiązać twój problem.
- Zabijesz go. - Oświadczyła Pansy. Ron wzruszył ramiona i zaśmiał się cicho, choć sztucznie i nienaturalnie.
- To jedna z możliwości. - Parkinson zatrzymała się i uświadomiła sobie jedną rzecz. Gdy ona spędzała cudowne chwile w ramionach ukochanego, każdy członek tej wyprawy zmienił się i zahartował, stając się innym człowiekiem. Tylko ona stała w miejscu. Nawet Granger, ta przemądrzała, brzydka Granger była lepsza niż ona. Ten biedak Weasley także. Nie mogła na to pozwolić. Jej krew jest lepsza — ona jest.
Malfoy zaniepokojony ciszą, jaka nastąpiła pomiędzy tą dwójką, odwrócił się i pomachał do nich, by przyspieszyli kroku. Gdy cała szóstka szła równym krokiem, zapytał:
- O czym rozmawialiście? - Nie sądził, aby akurat ta dwójka miała jakieś wspólne tematu, a tu proszę, niespodzianka.
- Wspominaliśmy stare czasy, prawda, Pansy? - Zapytał Ron, kładąc jej dłoń na ramieniu i wbijając w nie palce, na co cicho syknęła. Draco najwidoczniej uznał to za potwierdzenia, bo nie drążył dalej tematu, znów włączając się w dyskusję.
Parkinson przeklęła w myślach, podejmując decyzję, która pewnie nie spodoba się Malfoyowi, znów powtarzając jeden zwrot: „Niech cię piekło pochłonie, Ronaldzie Weasley".
Harry szedł nieco wolniej, niż reszta, ale mimo to utrzymywał prawie równy krok. Z posępną miną i zwieszoną głową słuchał rozmowy Rona i Hermiony, którzy trzymali się za ręce, leniwie kołyszące się do przodu i do tyłu.
Rozmyślał o Ginny. O jej pięknych ciemno-rudych włosach, gorącym, jak jej charakter, spojrzeniu, o niej całej. O tym, co w niej kochał i o tym, co sprawiło, że się w niej zakochał.
Myślał o ich dziecku. Czuł się okropnie z tym, że musiał je zostawić. W skrytości liczył, że będzie to dziewczynka. Teraz będzie miał pod opieką dwie cudowne istoty, którym stworzy dom pełen miłości i zaufania. Dom, którego on nie miał.
Będzie się starał być dobrym ojcem, takim, który będzie dopingował córkę, by robiła to, co kocha, a nie narzucał coś, czego będzie nienawidzić. Przytuli ją, gdy ta będzie płakać i przeklinać siebie za to, że ktokolwiek spowodował, że jego kochana córeczka zapłakała.
Będzie się starać, ale wiedział, że niezależnie od tego, jak wielki będzie jego wysiłek nadal pozostanie Harrym Potterem, który nosi na swoich barkach brzmienie bólu i odbudowy całego świata.
Bycie rodzicem nie będzie dla niego łatwe, sam nadal nie wiedział, czy chce nim być, a mimo to już kochał małą istotę tuż pod sercem Ginny. Bał się o nią, o to, że ją skrzywdzi i nie pozwoli się rozwijać. Przerażała go myśl, że nigdy go nie pokocha i nie nazwie „tatą".
Harry'ego nawiedzały przerażające wizje, że trzyma dziecko w ramionach, a tuż za nim czai się Voldemort, który rzuca Avadę na jego skarb, a potem śmieje się szyderczo, gdy robi to samo z Ginny. Iluzje były tak rzeczywiste, że spojrzał szybko za siebie, ale nikogo tam nie zobaczył, dlatego odetchnął z ulgą.
Hermiona położyła mu dłoń na ramieniu i cicho zapytała, czy wszystko w porządku. On uśmiechnął się blado i kiwnął bez przekonania głową.
Nic nie było w porządku, kompletnie nic.
Draco Malfoy siedział przy ognisku w jakiejś puszczy. Nie było to zbyt przyjemne miejsce, ale było najszybszą drogą do Valley Garden — miejscowości, w której tuż po szkole zamieszkała Penelopa. Wiedział, że powinien się położyć i odpocząć, bo jutro czeka ich dość długa wędrówka, ale nie mógł zasnąć. Żałował, że nie mogą używać Aportacji. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze, ale każda zdobyta informacja, nawet ta najmniejsza, przybliżała ich do celu.
Westchnął głośno i przetarł ręką czoło. Powinien mniej myśleć, a więcej działać.
- Nic nam tutaj nie grozi, możesz spokojnie iść spać. – Ktoś położył mu dłoń na ramieniu, a on wzdrygnął się zniesmaczony. Nie lubił takich gestów, tym bardziej ze strony kogoś takiego jak on.
- Wolę tu posiedzieć. – Odparł mało uprzejmie, nie patrząc na to, że w sumie złe kontakty przełożą się na powodzenie ich misji.
- Jak chcesz… - Harry zabrał dłoń z jego ramienia, którą i tak trzymał nienaturalnie długo, a potem usiadł obok niego, ze skrzyżowanymi nogami, podpierając się na dłoniach. – Tylko potem nie marudź, że krótko spałeś i chcesz odpocząć. – Lewa brew Draco niebezpiecznie podjechała do góry, a usta zacisnęły się w prawie idealnie prostą linię, gdy wysyczał:
- Potter, wkurzasz. – Spojrzał na niego pełnym wyższości wzrokiem i, ku jego zaskoczeniu, mężczyzna w ogóle na to nie zareagował. Nie rzucił mu żadnej kąśliwej uwagi, nie powiedział kompletnie nic. To było chyba bardziej irytujące, niżby mu odpyskował.
- Skoro tak mówisz. – Harry nie zmienił swojego położenia, nadal siedział w tej samej pozycji z obojętnym wyrazem twarzy. Można powiedzieć, że całkowicie go zignorował! Jego, Dracona Malfoya! To nie tak, że dziedzic domu Slytherina miał jakieś wysokie mniemanie o sobie, o nie! Po piekle, które przeżył, zrozumiał, że wojna nie wybiera. Nie ma podziału na lepszych i gorszych, bogatych i biednych. Są tylko żywi i martwi. Dzięki Bogu, znalazł się w tej pierwszej grupie, ale co to za życie? Bez szacunku, pieniędzy i powszechnego rozpoznawania jego osoby? Wszyscy zapomnieli o tym, że ród Malfoyów, mimo ostatnich wydarzeń, to nadal wspaniała i godnie urodzona rodzina! To było takie wkurzające, bo ktoś, kto wychował się w luksusach, służbą na każde skinienie palca i poczuciu, że jest lepszy od reszty, mógł tak łatwo to zaakceptować? Racja, nikt.
Dlatego uwaga Pottera tak go wkurzyła. To tak, jakby zamienili się cholernymi miejscami. To on miał pieniądze, sławę i wszechstronny szacunek. On, a nie Draco! Cholerna sierota Potter!
Nagle zapragnął uderzyć go w twarz. Mocno wbić mu knykcie w kość policzkowe, łamiąc je, sprawiając ogromny ból. Chciał, aby cierpiał, właśnie w tej chwili, za zniewagę, której się dopuścił. A znieważył osobę, której znieważyć nie można.
Draco Malfoy nie wiedział jeszcze, jak zemści się na Harrym Potterze, ale wiedział, że zemsta ta będzie idealna.
Niebo przybierało kolor indygo, gdy kładła głowę na ramieniu Rona. Mieli osobny pokój, więc cieszyli się swoją obecnością nawet teraz, w tak spartańskich warunkach. Westchnęła cicho, przytulając się do jego piersi i chowając swoją twarz w zagłębiu jego szyi.
- Coś nie tak? – Mruknął sennie Ron, który przez kilka godzin infiltrował jedną z wiosek, zahaczając o pub, w którym spędził cztery godziny, obściskiwany przez jakąś niewyżytą barmankę, która udzieliła im całkiem istotnych informacji.
- Nie, nie. Jestem nieco zmęczona. – Szepnęła, łapiąc go za dłoń. Ron przytulił ją jeszcze mocniej, nie zostawiając nawet skrawka wolnego miejsca pomiędzy nimi. Wątpliwości znów targnęły jej ciałem.
Ron był idealny, ale chyba nie był dla niej. Ona próbowała być taka jak on. Waleczna, honorowa i zawsze stająca w obronie przyjaciół. Hermiona była sobą i mimo usilnych starań, by się dopasować, nie mogła tego zrobić. Weasley to całkiem inna bajka. Ona jest spokojna, a on spontaniczny. Ona lubi ciszę i spokój, a on ekstremalne życie. Różnili się tak bardzo!
Może właśnie dlatego tak bardzo go kochała? Gdy zasypiała, ostatnią rzeczą, jaką ujrzała, było niespokojne spojrzenie oczu jej ukochanego. Usnęła, zatapiając się w jego tęczówkach koloru indygo. Z lekkim uśmiechem na ustach stwierdziła, że to właśnie ten kolor, paradoksalnie, będzie kojarzył się z jej wątpliwościami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)