Bolały ją plecy. Albo szyja. W ogóle to chyba wszystko ją bolało. Była dziewiętnasta, a ona jeszcze siedziała w pracy. Gawain zarzucił jej, że niedokończone sprawy to jej wina, bo obija się w pracy i bierze za dużo urlopu. Oczywiście, może przyjść z zapaleniem płuc do Ministerstwa. Nie było jej tylko dwa dni, a ten dupek zarzuca jej nieróbstwo.
- Cham i prostak. - Syknęła, gdy po raz kolejny składała podpis w prawym, dolnym rogu dokumentu. Za czasów Hogwartu dużo czasu spędzała na nauce i powinna być do tego przyzwyczajona, ale dzisiaj miała naprawdę paskudny dzień. Rano nowa sekretarka oblała ją kawą, potem pomyliła dokumenty, a na końcu Robertson zrobił jej moralny wykład zabierając nową pracownicę na "powitalny lunch", jak to określił. Ciekawe, co to biedna dziewczyna musiała robić, aby tutaj pracować. Mimo iż Kingsley był Ministrem, to wiele rzeczy nie zostało zmienionych i pozostawionych same sobie. W działach szerzył się nepotyzm i biurokracja, a ważne sprawy były zostawiane bez odpowiedniego nadzoru przeznaczonej do tego kadry. Takich zachowań było wiele i nawet nie chciała tego wymieniać.
- No nie. - Jęknęła cicho, gdy zauważyła, że ma jeszcze cztery teczki no przejrzenia. - Pieprzony kobieciarz! - Krzyknęła i rzuciła przeglądane kartki o biurko. Najwyraźniej spędzi tutaj jeszcze kilka godzin. A czwartek zapowiadał się naprawdę dobrze.
Sprawa Avery'ego i Mulcibera nareszcie dobiegła końca, a ona mogła chwilę odetchnąć. Śmierciożercy czynnie działali na południu Anglii. Harry i Ron mieli zlokalizować ich bazę i "wyplewić to robactwo", jak określił to jeden z wyższych aurorów - Bruger. Całe Biuro było w gotowości. Ona i kilka innych osób zostało wyłączonych z akcji. Musiała dopilnować spraw wewnętrznych, bo Gawain był zajęty obmacywaniem nowej sekretarki.
Za dziesięć minut, jeśli nie znajdzie się w domu, oszaleje. Najwyżej popracuje trochę w sobotę. Nadrobi to i potem będzie mieć upragniony spokój. Podpisała ostatnie dokumenty, dopiła zimną już kawę i włożyła dwie teczki do torby. Zajmie się tym w domu. Włożyła płaszcz, który przewiesiła przez oparcie fotela i zamknęła swoje biuro na klucz, przy okazji gasząc światło.
- Dobranoc. - Pożegnała się z Gretą i Eufemią, a reszcie nieznacznie skinęła głową. Zjadłaby coś. Tłustego i tuczącego. Może jakiś fast-food? Z tego, co pamiętała jej lodówka oprócz główki sałaty, kilku plastrów sera i keczupu nie liczyła nic więcej.
Zwykła sieciówka w niemagicznej części Londynu była dość obszerna, więc z krótkich i małych zakupów jej plany przerodziły się w prawdziwe zgarnianie mniej lub bardziej potrzebnych produktów do koszyka z istną pasją. Z kolejnymi rzeczami jej plany na przygotowanie czegoś niezdrowego odchodziły w zapomnienie, a pojawiała się idea czegoś wykwintnego.
O dwudziestej drugiej jedenaście z lampką wina zasiadała przy biurku z lakonicznością, obracając kieliszek w dłoni. Sprawy nie były ciężkie, dlatego po godzinie uporała się z nimi i w dresie, z luźno związanymi włosami zaczęła sprzątać. Naczynia włożyła do zlewu, a brudne ubrania do pralki. Zrobiła też plan na następny tydzień i w trakcie czytania jakiegoś płytkiego romansu, usnęła.
Podobno piątek jest najwspanialszym dniem tygodnia. Tylko kilka godzin dzieli ludzi od upragnionej wolności i spokoju, który ogarnie ich na kolejne dwie doby. Dla Hermiony był naprawdę okropny i różnił się od upragnionego Edenu. Nie chodziło nawet o pracę, bo Gawaina po prostu ignorowała i wykonywała sumiennie swoje zadania. Jednak, gdy już wróciła do domu i ze wcześniejszym postanowieniem pozmywała oraz zrobiła pranie, zdarzyło się coś paskudnego. Jej pralka, w geście protestu po prostu się zepsuła. Niby wystarczyłoby zwykłe Reparo i po sprawie, ale w głos zasady "Żadnej magii w domu, jeśli nie zajdzie taka potrzeba", postanowiła sobie poradzić sama. I tak oto, czterdzieści dwie minuty później i cztery bluzki, które teraz nadawały się jedynie do wyrzucenia, jej łazienka była w opłakanym stanie. Nie była tylko zalana, bo to byłoby w pewien sposób nawet pocieszające, patrząc na sytuację, która rozegrała się przed chwilą.
- Cholera. - Szepnęła cicho Hermiona patrząc na masę ubrań porozrzucanych dookoła tonących w wodzie. Jej cały salon, który był najbliżej, błyszczał od toni wody, a ściany zaczęły powoli zmieniać kolor, z beżu na jasny róż i biel. Meble na szczęście dużo nie ucierpiały, ale jej dwa fotele i sofa były w opłakanym stanie. Podeszwy nasiąknęły wodą, a Granger z jękiem usiadła na wilgotnym obiciu, złapała za jedną z poduszek i z głośnym krzykiem wtuliła w nią twarz. - Chyba gorzej być nie może.
Czasami bywa, że cały świat sprzymierza się, aby stanąć nam naprzeciw. Jednakże, jeśli z tym walczymy, paradoksalnie, nasze wszelkie chęci okazują się daremne. I mimo usilnych starań nie udało jej się uratować obicia sofy i podmokłej podłogi. Łazienka może i nie wyglądała najgorzej, ale przy wieczornej toalecie Hermiona czuła się tam jakoś obco. Delikatna mgiełka magii przesiąknęła powietrze, dając wnętrzu subtelny, ale sterylny zapach.
Dzisiaj był ten dzień, przez który - mogłoby się wydawać - wszystko zaczęło się zmieniać. Jednak zmiany rozpoczęły się znacznie wcześniej. Każdy gest, skinienie ręką czy nawet uśmiech był inny, tak jak jej ambicje. Hermiona Granger może nadal była Hermioną Granger, ale znamię wojny zakorzeniło się głęboko w jej psychice i duszy, piętnując przeznaczeniem i nadając rolę, którą musi grać.
I chociaż była Gryfonka nadal była odważna, kochała książki, szczyciła się rozwagą i pewnego rodzaju wrażliwością, to ona również przeżyła wojnę i jej skutki. Widziała ciała martwych przyjaciół i oskarżycielskie spojrzenia skierowane w nią, Harry'ego i Rona. To nie było łatwe. I pewnie nigdy nie będzie, dopóki członkowie wzajemnej rzezi czarodziei nadal będą żyć, a wydarzenia z przeszłości będą już tylko opisywane na pożółkłych stronicach "Historii Magii".
Wszystko działo się szybko i gwałtownie.
Krzyk Ginny i niebieska poświata przyjmująca postać konia wdarły się do jej świadomości, drastycznie budząc ze snu. Myślała, że to koszmar, że znowu widzi górującą nad sobą Bellatriks, która wbijała jej ostrze sztyletu w ramiona i ręce niczym okrutny rzeźnik. Jednak nie była to Lestrange ani Ron, który opuszcza ich podczas poszukiwania horkruksów.
Błagam, pomóż mi... Harry, on.. idź już, idź!
Błagam, pomóż mi... Harry, on.. idź już, idź!
A potem długi i przeraźliwy wrzask jej przyjaciółki. I nie liczyło się, że była tylko w szarej, wypłowiałej koszulce i bokserkach ani to, że teleportacja o pierwszej w nocy niezbyt jej wychodzi. Teraz tylko ona się liczyła.
Ginny.
Grimmuald Place numer dwanaście wcale nie było w tej chwili tak cudowne, jak zawsze. Nie opiewała go ta sama majestatyczność i wyniosłość a jedynie strach i tajemniczość. Pokój główny nie nosił śladów zniszczenia ani skutków kłótni, której się spodziewała. Jeżeli chodziło o tę parę, wiedziała, że ich wybuchowe charaktery dopełniają się jak niebezpieczna mieszanka. Jednak była pewna, że te dwie jednostki, mimo swojej niezależności, nie potrafią bez siebie żyć, dlatego może by tak bardzo się tym nie przejęła, gdyby nie ten krzyk i niemy rozkaz w głosie jej przyjaciółki.
Bała się o nich. Wiedziała, że będą siebie chronić i cierpieć dla dobra drugiego, nawet krzywdząc siebie nawzajem. Jeżeli Ginny i Harry rozstaliby się teraz, byłaby pewna, że nie powróciliby do siebie. Zbyt bardzo się kochali, by widzieć, jak ukochana osoba cierpi. Obwinialiby się za ich niepowodzenia, aż w końcu usunęliby się w cień.
Egoiści.
Ona i Ron kiedyś o tym rozmawiali. Weasley mówił wtedy, że jest ich czwórka idealnie do siebie pasuje. Wszyscy byli hipokrytami o wygórowanych przekonaniach i przerastających ambicjach, które ciężko będzie im spełnić. Chciał, aby się rozstali, ale żeby byli również szczęśliwi. Jedno wykluczało drugie. Życie Harry'ego nie istniało bez Ginny, a Ginny bez Harry'ego.
Jednak nie spodziewała się zobaczyć tego.
Jeżeli kiedykolwiek mogłaby powiedzieć, że widok krwi nie robi na niej wrażenia, skłamałaby. Czując jej metaliczny zapach, zakręciło się jej w głowie, a widząc szkarłatną posokę na dłoniach swojej przyjaciółki, klęczącej obok zalewanego przez juchę Pottera, najpierw głośno krzyknęła, upadając na kolana, a potem zwymiotowała na dywan.
Oparła się jedną ręką o podłoże, patrząc na płaczącą dziewczynę i Rona, który właśnie wbiegł do pomieszczenia z ręcznikami, najprawdopodobniej zwabiony wrzaskiem. Widząc ją, najpierw podał siostrze ręczniki, potem za jednym machnięciem różdżki wywietrzył pomieszczenie, a na końcu podał jej szklankę wody.
- Vulnera sanentur, Weasley. Użyj go, szybko. Potter, nie chcąc nic mówić, zaraz się wykrwawi, a ja w mowach pogrzebowych nie jestem dobry. - Szyderczy głos odezwał się za jej plecami. Jednak nawet nie miała siły się odwrócić. Co tu się wydarzyło?
- Weasley, mówię do ciebie. Albo coś zrób, albo daj mu umrzeć. Chociaż to mało kusząca propozycja, biorąc pod uwagę, że taszczyłem go prawie dwa i pół tysiąca kilometrów, wiesz? Rudy, powiedz jej coś. - Ron ze spuszczoną głową, zaciskał pięści, nie mogąc patrzeć na rozgrywającą się przed nim scenę. - O Salazarze, a podobno Gryfoni są przydani do czegoś. No dobra, Granger, wstawaj z tej podłogi i ratuj Pottera, bo Weasley się chyba nie ruszy.
I wtedy do niej dotarło, że nie byli tu sami. W salonie oprócz Złotego Tria i Ginny w pomieszczeniu były jeszcze dwie osoby. Na fotelu leżał półprzytomny Theodor Nott, a o framugę drzwi opierał się Dracon Malfoy w długiej, czarnej szacie, przy rękawach pokrytych krwią. Po chwili poczuła, jak jest podnoszona do góry, a w jej dłoni ciążył kawałek drewna, oplatając jej ciało przyjemnym uczuciem magii.
- No, Rudy, zabierz siostrę. - Ślizgon złapał za poły płaszcza i podszedł do Pottera z drugiej strony sofy. Gdy szloch Ginny i jej krzyki zniknęły wraz z Ronem w pomieszczeniu obok i Hermioniona ruszyła się z miejsca. - Theo, ile ma czasu?
- Jakieś cztery minuty, nie musicie się spieszyć. - Cichy głos dobiegający z przeciwległego krańca pokoju dobiegł do jej uszy, a ręce zaczęły się trząść.
- Ja nie dam rady, Harry. Ja nie umiem... Harry. - Zmiany, które rozpoczęły się znacznie wcześniej, dopiero teraz zaczęły do niej docierać. Zbawiciel magicznego świata umierał, a ona była bezsilna. Pierwszy raz czuła ogarniającą ją rozpacz i agonię wewnętrznego bólu przeszywającego każdą komórkę jej ciała.
Świat bez Wybrańca nie miał sensu. To on nadawał jej życiu kolorów. Jej paleta barw bez brązu nie byłaby pełna. Harry Potter był jej częścią – musiał żyć, by ona mogła egzystować.
- Nie rozpaczaj, Granger, tylko trzymaj różdżkę tutaj... - skierował jej rękę nad obojczyk - i powtarzaj "Vulnera sanentur" dopóki ci nie powiem, rozumiesz? Theo... - Malfoy zwrócił się do kolegi - wznieś bariery, bo jak ta ruda tutaj wpadnie, to może być nieprzyjemnie.
Cztery minuty były tylko dwustoma czterdziestoma sekundami, ale ważyły o życiu tylu ludzi. Świat bez Harry'ego Pottera nie byłby taki sam...
Tu chodziło o jego życie! Musi się postarać, to nie jest test z Historii Magii, z którego musiała dostać Wybitnego i dlatego uczyła się całą noc. Walka rozgrywała się o jej przyjaciela, tak jak wtedy – na wojnie. Obiecała, że będzie go chronić. Podejmie ryzyko, przecież zna to zaklęcie... Tylko dlaczego nie może nic powiedzieć? Odpowiedzialność była zbyt duża.
Zacznij, Granger, zacznij! – krzyczała w myślach.
- Vulnera sanentur. - Słowa powoli wypływały z jej ust, jakby poza jej świadomością. Nieco pewniejszym, ale nadal drżącym głosem powtórzyła zaklęcie. - Vulnera sanentur... – Udało się jej! Krew zaczęła jakby ponownie wstępować do ciała Zbawiciela, a jego oddech stał się wyraźniejszy. W tym czasie jej były wróg okrążał różdżką jego ciało, przy okazji rysując runy wokół ran, które zaczęły się zasklepiać. - Vulnera sanentur, Vulnera sanentur... - Kolejny raz wypowiadała formułę, patrząc nieco spokojniej, ale nadal z obawą na twarz przyjaciela. Potter zakaszlał kilka razy, a jego skóra nabrała zdrowszego odcieniu, a po rozcięciach zostały tylko drobne linie. - Vulnera sanentur, Vulne...
- Starczy, Granger. - Jego głos do niej nie docierał. Harry nie może umrzeć. Jest za niego odpowiedzialna. Jej życie nie będzie mieć sensu bez niego.
- ...ra sanentur, Vul...
- Granger, zabijesz go zaraz! - Krzyk, słyszała krzyk? Przecież Harry nie może umrzeć, więc dlaczego krzyczą?
- ...nera sanentur. - I wtedy poczuła silny odrzut w tył i mocny ból w plechach.
- Głupia Gryfonko, gdy mówię "skończ", to masz skończyć. Potter żyje, zawołaj Weasleyów, bo się chyba posrają ze strachu. - Malfoy upadł ciężko na ziemię, obok sofy a ona szybko wybiegła z pokoju, po kilku sekundach wracając z Ronem i zapłakaną Ginny. Ukochana Wybrańca opadła na kolana i zaczęła jeszcze bardziej szlochać, nie mogąc się opanować.
Udało się! Nie obchodziło jej już nic, oprócz Harry'ego, który spał spokojnie z wyraźną ulgą.
- Theo, zdejmij te bariery, ale rzuć małe Protego na ten pokój, to mogło być coś znacznie potężniejsze i czarnomagiczne niż Sectumsempra. I oczyść go jakoś, bo ja nie mam już siły. - Trójka przyjaciół zgromadziła się wokół rannego, a blondyn przesunął się pod ścianę. - Weasley, co ryczysz? Żyje, tak? To daj mu się zregenerować. - Ślizgon coś mówił, chyba do nich, ale ona go nie słuchała, Harry żyje. I nagle usłyszała ciche uderzenie ręki o czyjś policzek i przerwany płacz Ginny oraz krzyk Rona. Wszystko w jednej chwili.
Nie wiedziała, kto pierwszy zareagował. Czy Weasley, który złapał Dracona za kołnierz wystającej zza płaszcza koszuli, czy ona podbiegając do przyjaciółki.
- Czego się pienisz, Rudy? Ona tragizuje, jest zdołowana, bo nie umiała mu pomóc. Ona chce być magomedykiem? – Zaśmiał się kpiąco, patrząc prowokująco na zebranych - Nawet ukochanego nie umiała uratować. - Silny prawy sierpowy odrzucił Ślizgona kilka metrów do tyłu, a Nott podniósł się z fotela.
- Zamknij się, Malfoy. - Wściekły i czerwony na twarzy Ron, nadal był gotowy do ataku.
- Taka prawda, rudy. Twoja siostra jest słabą, beznadziejną, żałosną... - Wymieniał dalej, patrząc prowokująco na zebranych. To nie był ten sam prześmiewczy ton, który znała ze szkoły. A może jej się tylko tak wydawało w ferworze uczuć. Była pewna, że tego głosu nie zapomni nigdy, obrażał ją i jej przyjaciół. Ale coś było innego. Mury były inne.
- Wystarczy Ron. On ma racje. - Cichy głos Ginny przerwał tę napiętą rozmowę. - Przepraszam. - Dziewczyna podeszła do niego i podała rękę Ślizgonowi, który przyjął ją, wstając. Theodor opadł na fotel, głośno wypuszczając powietrze, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi. - Dziękuję, że uratowałeś Harry'emu życie. Będę ci dozgonnie wdzięczna.
- Spłaciłem swój dług, Weasley. - Uścisnął jej dłoń mocniej, po chwili ją puszczając. Chwilę panowała cisza, gdy każdy z obecnych w pokoju osób był pochłonięty własnymi myślami. Mury, które odsłoniły bramę tylko na chwilę, znów ją zasłoniły, dopóki cichy, ale pewny głos magomedyczki, jej nie otworzył. Jednak tym razem już na zawsze.
- Ucz mnie. - Powiedziała Ginny delikatnie się przed nim kłaniając. Ten gest zdziwił wszystkich, ale nikt nie zareagował, czekając na ciąg dalszy. - Błagam, naucz mnie, jak ratować życie osób, na których mi zależy. - Może na początku wydawało się to dziwne, ale taka była Ginevra Weasley - po prostu dziwna. Zawsze stawiała innych wyżej niż siebie i swoją dumę. I Hermiona wtedy zrozumiała. Mury opadły, a brama została otwarta dla wszystkich zebranych w tym pokoju. Nie było już dwóch zwaśnionych Domów ani wrogów. Byli tylko młodzi, skrzywdzeni przez wojnę ludzie z zamiarem zaczęcia życia na nowo, bez demonów przeszłości. Granger nie patrzyła już na tę scenę z szokiem, a z aprobatą i pewnego rodzaju czułością. Ron pod naporem uczuć, aż usiadł z wrażenia, a Nott uśmiechał się głupio, przeczesując dłonią włosy. Chyba jedyny nie był zaskoczony tą sytuacją.
Ślizgon skinął powoli głową, najwyraźniej zmieszany. Wraz z murami, które wytworzyli wokół siebie, opadł też płaszcz chłopaka. To, co przeraziło wszystkich najbardziej w całej jego postawie, była zakrwawiona biała koszula. Jednak było w niej coś dziwnego. I dopiero po chwili Hermiona zrozumiała, co to było.
Dracon Malfoy nie posiadał lewej ręki.
Może jeśli od przeszłości można się odciąć i coś jej oddać będzie to krew. Nie tylko sprzymierzeńców, ale i wrogów. Czy zatem szkarłat będzie kolorem poświęcenia i przeszłości? W tej chwili Hermiona Granger była tego pewna.
*-*-*
Tak, nareszcie skończyłam sprawdzać! Rozdział powstał około tygodnia temu, ale nie miałam nawet czasu go opublikować. :D Nie wiem, czy przypadła Wam wizja Dracona bez ręki... Nigdzie o niczym takim nie czytałam, wiec chciałam spróbować swoich sił. :) Rozdział z dedykacją dla Jess - dziękuję kochana za pomoc, wysłuchanie i chęć sprawdzenia! Oraz dla Ogniokrwistej - za jej pomysły, wysłuchanie i szczerą opinię! <3 Obie jesteście kochane! :)
Pozdrawiam :)
Pozdrawiam :)
Jak mam być szczera, to będę szczera ;3
OdpowiedzUsuńWgl to dziękuję za wzmiankę ;) Ale dobra, do konkretów.
Nie lubię zbytnio krytykować, ale cóż. Nie podobało mi się słownictwo. Wiem, ze Draco ma ostry język, ale słowa typu ''zasrany '' coś mi nie pasują xd Może to mój taki wymysł tylko. No i niektóre słowa typu '' jucha''' ... Moja reakcja to takie wut? o.O No serio, pierwszy raz słyszę i nigdy bym się sama nie domyśliła. No i nie podoba mi się Malfoy bez ręki ;/ Ah! Zapomniałabym. Zrobiłaś z Giny słabeuszke :c Co mi się jeszcze bardziej nie podoba ;c Ale pamiętajmy, że to są moje widzi mi się xd
Notka ogólnie jest w miarę dobra :3 Lekko się czyta, akcja wciąga, ciekawy pomysł i strasznie trzyma w napięciu. No ja teraz to będę wyczekiwać, aby się dowiedzieć jak się potoczą losy ;3
Buziaki, weny i czasu ;***
Ej, dobra, jedną rzecz odwołuję. Miałam chyba jakiegoś schiza, bo przeczytałam trzy razy notkę i nie znalazłam tego ''zasranego '' Tak więc przepraszam za moje schizy ;o Za dużo ćpania O2 XD
UsuńDraco bez ręki? CO? To najbardziej wstrząsająca wiadomość. Zastanawia mnie co się stało, że stracił rączkę. Ogólnie rozdział podoba mi się. Wszystkie pomysły zawarte w tym rozdziale są bardzo oryginalne. Zachowanie Ginny bardzo mnie zaskoczyło. Płynnie się czyta, rozdział fajny. No i nie pozostało mi nic innego jak czekać na NN. POZDRAWIAM :3
OdpowiedzUsuńP.S Przepraszam za błędy ale ciężko pisze się na małym SAMSUNGU :)
Jestem w szoku. Pewnie nie będę oryginalna, ale Malfoy bez ręki?? Nie mogę w to uwierzyć.
OdpowiedzUsuńSzok szok szok!!! Draco bez ręki? Kompletnie się tego nie spodziewałam! Chyba zaskoczyłaś wszystkich czytelników ;) Rozdział mi sie na prawde podoba lekko ich płynnie się go czyta ;) Cieszę się też że Malfoy w dalszym ciągu jest tym sarkastycznym Malfoyem z Hogwartu ;) zapraszam też do mnie na nowy rozdział który w końcu udało mi się opublikować ;)
OdpowiedzUsuńSciskam Avadka ;*
http://milosny-skandal.blogspot.com
Nowy aczkolwiek krótki (tak wiem zawaliłam) rozdział ^^ miałam ci przypominać żebyś nie zapomniała ^^
OdpowiedzUsuńSuper :)
OdpowiedzUsuńnaprawdę mi się podoba, a nie mówię tego zbyt wielu osobom :)
Tylko czemu Draco nie ma ręki? :/
Pozdrawiam,
Lena
nie-mysl-o-szczesciu.blogspot.com